Samo uwięzienie Nawalnego i wcześniejsza próba zabicia go przez rosyjskie służby są kolejnym dowodem na mafijny wręcz charakter reżimu późnego Putina. Reakcja Kremla na protesty, które towarzyszyły aresztowaniu i osądzeniu czołowego rosyjskiego opozycjonisty, przypomina terror na białoruskich ulicach kilka miesięcy temu, kiedy nasi wschodni sąsiedzi wypowiedzieli swoje posłuszeństwo Łukaszence. Łapanki na ulicach, pałowanie bezbronnych ludzi i traktowanie ich paralizatorami oraz masowe zatrzymania nigdy jeszcze w czasach Putina nie były tak szeroko stosowane przeciwko pokojowym demonstracjom. Kreml najwidoczniej postanowił zamknąć nie tylko jedynego polityka, który skutecznie potrafi sabotować władzę Putina, ale też spacyfikować w zarodku jakikolwiek społeczny bunt, coraz bardziej rozczarowanych współczesną Rosją.
Ponad 20 lat rządów Putina nauczyło nas jednego – kiedy stosuje przemoc wobec swoich obywateli, za chwilę eksportuje ją poza granice Rosji. Tym bardziej, że obecne protesty w Rosji to w dużej mierze nie wyraz poparcia dla Nawalnego, ale rozczarowania sytuacją w kraju. Badania prowadzone w czasie protestów pokazują, że wśród protestujących tylko 32 proc. w Moskwie i 22 proc. w Petersburgu to ludzie, którzy w pełni zgadzają się z Nawalnym. Jest on więc nie tyle przyczyną protestów, co ich katalizatorem.
Problemy wewnętrzne i kwestionowanie swojej legitymacji do rządzenia Putin lubi rozwiązywać tworząc problemy w innych krajach. Ostatni raz na Ukrainie, na którą napadł, gdy kontrakt społeczny „wasz dobrobyt, moja władza” zdezaktualizował się wobec pogłębiających się problemów gospodarczych. Dziś brutalna pacyfikacja obecnego niezadowolenia nie sprawi, że nagle Rosjanie zaczną lepiej zarabiać, znajdą pracę lub nie będą zagrożeni bezrobociem. Można się więc obawiać, że marność życia Rosjan Putin będzie chciał im zrekompensować imperialną dumą, którą może osiągać tylko militarnym awanturnictwem w innych krajach. To wystarczający powód, żeby zainteresować się Nawalnym.