Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz podkreśla także, że Europa powinien zmienić strategię w relacjach z Rosją, bo "Putin odbiera sygnały słabości Zachodu".
Kamila Biedrzycka: Emmanuel Macron po raz kolejny zaskakuje i ponownie apeluje o to, żeby „nie poniżać Rosji”. Jak bardzo – i czy w ogóle – szkodzi takimi wypowiedziami Ukrainie?
Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz: Rzeczywiście to, co mówi zaczyna poważnie szkodzić, ale jemu. Daleko szerzej niż tylko w Ukrainie czy w Polsce. Po tym wszystkim co się zdarzyło troska o „poniżanie” Rosji jest totalnie nie na miejscu dyplomatycznie, etycznie, moralnie, ale też politycznie. Oczywiście jest tak, że liderzy – w tym lider Stanów Zjednoczonych – zdają sobie sprawę, że trwa bezprecedensowa wojna z mocarstwem nuklearnym i jeśli się przekroczy tę czerwoną granicę, pytanie co nią jest, to istnieje groźba użycia broni nuklearnej. Ale mówienie o tym może mieć zupełnie inny charakter, można mówić: „nie atakujemy terytorium Rosji, dążymy do zwycięstwa, które oznacza jej wypchnięcie z granic Ukrainy”. I to brzmi racjonalnie, tak zresztą mówi prezydent Zełenski. Natomiast dbanie o dobrostan psychiczny Władimira Putina jest czymś totalnie nie na miejscu, zwłaszcza, że on odbiera takie słowa jako wyraz słabości prezydenta Macrona, Zachodu. To wskazuje na to, że Macron cały czas nie może zrozumieć, że ma do czynienia z adwersarzem, który myśli w kompletnie innej logice niż logika zachodnia.
- Czym więc się kieruje?
- Można podejrzewać, że jakimiś preferencjami własnego elektoratu i społeczeństwa.
- Tym bardziej, że we Francji zbliżają się wybory parlamentarne.
- Tak. I to społeczeństwo oczekuje pokoju. Bardziej pokoju niż wojny, ale oczywiście nie pokoju na zasadzie którego Ukraińcy mają się poddać. We Francji mamy bowiem ogromną zmianę postrzegania Rosji w negatywnym kierunku. Może Macron wyciąga rękę do własnego społeczeństwa, ale to też niczego nie tłumaczy. Bo ze społeczeństwem można rozmawiać tak, żeby nie narażać się na słabość i śmieszność w oczach Rosjan i na rosnące podziały. Bo takie słowa generują podziały wewnątrz Europy, generuje nieufność między Ukrainą a Zachodem. To jest absolutnie nie na miejscu. Warto też dodać, że mimo tej budzącej słuszne oburzenie narracji, Francuzi jednak przekazują broń i to coraz bardziej ofensywną. Ale nieadekwatna narracja Macrona to przykrywa.
- W związku właśnie z dostarczeniem broni Putin znów grozi Zachodowi. Mówi, że w przypadku przekazania rakiet dalekiego zasięgu Rosja uderzy w nowe cele za pomocą „środków niszczenia, których ma pod dostatkiem”.
- Ta wypowiedź nie zawiera niczego konkretnego. Putin nie ma niczego konkretnego czym mógłby zagrozić, natomiast stosuje metodę, którą stosował od zawsze i na którą powinniśmy już być uodpornieni. To metoda eskalacji. Jeśli widzi, że druga strona zaczyna demonstrować siłę, a to się dzisiaj dzieje po stronie zachodniej, to Putin grozi, próbuje zastraszyć eskalacją. Zwraca się do tej części społeczności Zachodu, która boi się wojny i woli dążyć do pokoju nawet jeśli byłby kosztowny. Mamy natomiast bardzo ciekawe doświadczenie z Finlandią i Szwecją i ich decyzją o wstąpieniu do NATO. Putin miał tutaj bardzo agresywną retorykę, groził im wręcz militarną agresją. Ale w momencie podjęcia przez te kraje ostatecznej decyzji, kiedy było widać, że nie ma już pola do żadnego zastraszania, to Putin zrobił absolutny zwrot i teraz mówi, że to w ogóle nie ma dla Rosji żadnego znaczenia. Jaki z tego wniosek? Putin eskaluje tak długo, jak długo widzi, że jest możliwość wywołania strachu za Zachodzie.
- Jak prawdziwe mogą być doniesienia o tym, że w otoczeniu Putina rośnie niezadowolenie związane z wojenną sytuacją i że ludzie na Kremlu zaczynają chcieć jego śmierci, a on sam boi się zamachu?
- W takim systemie jaki dzisiaj jest w Rosji, zbliżającym się do totalitaryzmu, zawsze są przypuszczenia dotyczące tego czy będzie zamach, czy jest chory. Co nie znaczy, że takie procesy realnie nie mają miejsca. Mamy jednak bardzo ograniczoną możliwość zrozumienia tego, co dzieje się w kręgu Putina. Wiadomo na pewno, że ten kręg jest bardzo wąski, że Putin boi się o swoje życie i że jest to już taki lęk chorobliwy, że ludzie, którzy mają do niego dostęp to osoby bardzo sprawdzone, współpracujące z nim od lat i bardzo silnie przemielone przez maszynkę propagandową i ideologiczną. Więc to nie są ludzie, którzy w zasadniczy sposób myślą inaczej niż Putin. Natomiast widać pewną zmianę nastrojów w kierunku coraz większego rozczarowania, że ta „błyskawiczna wojna” jest długa, a armia, która miała być niezwyciężona, tak naprawdę ugrzęzła i nie jest sobie w stanie poradzić z – jak to mówiono – słabą i nieistniejącą armią właściwie nieistniejącego kraju. To budzi frustrację. Rozmawiała Kamila Biedrzycka