Mirosław Skowron: Pulchne blondynki w roli pielęgniarek

2010-11-29 3:00

Angela Merkel jest niekreatywna i ma w rządzie amerykańskiego szpiega. Władimir Putin zachowuje się jak samiec alfa. Prezydent Miedwiediew wypada blado i niezdecydowanie. Premier Berlusconi to "dziki imprezowicz", zaś prezydent Afganistanu Karzai to paranoik. Dyktator Libii Kaddafi lubi duże puszyste blondynki w roli pielęgniarek. Sarkozy to "nagi cesarz", a Unia Europejska ma drugorzędne znaczenie.

Tak według dokumentów, które wyciekły do Wikileaks, widzą polityków ich amerykańscy koledzy i dyplomaci. Można na to wzruszyć ramionami i stwierdzić: wszyscy wiedzą, że politycy i dyplomaci myślą co innego, niż mówią i stosują nieczyste zagrania. Nie tylko amerykańscy, choć to podnieca w Europie bardziej niż opinie innych. Warto jednak wiedzieć, na czym te kłamstwa i sztuczki polegają.

Ta dyplomatyczna kuchnia będzie zapewne w wielu wypadkach zaskakująca dla obywateli, ale przecież nie dla polityków bądź tajnych służb. Politycy i służby działają zazwyczaj z pełną świadomością podobnych opinii bądź faktów. Na zasadzie "oni wiedzą, że my wiemy, że oni wiedzą".

Wśród dokumentów znalazło się m.in. ponad 250 tys. depesz dyplomatycznych rozsyłanych do ambasad i placówek dyplomatycznych na całym świecie. 8 tys. dyrektyw Departamentu Stanu. Tajnych materiałów jest tam stosunkowo niewiele (6 proc.). Ponad 40 proc. określono jako "poufne". 4 tys. dokumentów uznano za nienadające się do pokazywania obcokrajowcom.

Wśród wewnętrznych dokumentów dyplomatycznych znajduje się wiele tekstów, które media i czytelnicy na całym świecie uznają za smakowite. Sylwetki najważniejszych postaci w danym kraju, przeznaczone do wiedzy polityków i dyplomatów udających się na placówkę. Opinie na temat sytuacji politycznej, zmian na scenie i zachowania różnych partii. Według anonimowych polityków z USA, wielu na świecie "będzie się miało za co rumienić".

Oprócz informacji, z powodu których można się zarumienić, i niesprawdzonych, zakulisowych plotek znajdą się jednak i takie, które mogą bądź powinny zainteresować prokuraturę. Wśród nich np. sprawy działań korupcyjnych w Rosji, byłych azjatyckich republikach ZSRR bądź Afganistanie.

W Polsce publikacje Wikileaks wzbudzają zapewne mieszane uczucia. Znamienne jest, że w Polsce nie mamy nawet odpowiednika słowa "whistleblower". W anglojęzycznej kulturze i w mediach oznacza ono "dmuchającego w gwizdek" - zazwyczaj dziennikarza, polityka bądź urzędnika, który ujawnia materiały wskazujące na nadużycia, przestępstwa bądź niezbyt etyczną działalność władz. Są kraje, w których whistleblowers są nawet chronieni przez prawo specjalnymi ustawami.

Nie w Polsce. U nas prokuratura uważa za coś normalnego ściganie dziennikarza za ujawnienie dokumentów z przecieku. Nad Wisłą politycy nie wstydzą się otwarcie żądać od mediów kierowania się "racją stanu" zamiast prawdą i wolnością słowa. W Polsce jesteśmy jako społeczeństwo trenowani, by to wyborcy byli armiami zaciężnymi polityków, a nie politycy sługami wyborców zatrudnionymi na czasowym kontrakcie.

Przy okazji poprzedniej publikacji w Wikileaks dokumentów dotyczących wojny w Iraku admirał Mike Mullen, szef kolegium połączonych szefów sztabów, os- karżył Juliana Assagne, szefa Wikileaks, o krew na rękach za publikację 400 tys. dokumentów dotyczących wojny w Iraku. Krew żołnierzy, którzy zostali narażeni przez publikację dokumentów dotyczących działań operacyjnych i wojskowych. Tym razem ponownie słychać o "krwi na rękach". Mam jednak wrażenie, że skutkiem tego wycieku i publikacji może być raczej zakłopotanie i być może problemy z prokuraturą jakiejś części polityków na świecie.

Nie ma takiego ciosu, po otrzymaniu którego zawodowy polityk bądź dyplomata nie mógłby ustać. Najwyżej po tej publikacji niektórym duetom mniej zręcznie będzie robić misia i układać uśmiechy do kamer podczas politycznych szczytów.

Mirosław Skowron

Dziennikarz działu Opinie "Super Expressu"