PSL chce cofnąć jedną z niewielu dobrych reform PiS. Wróci dożywotnia władza?

2025-07-01 5:00

PSL chce cofnąć jedną z nielicznych sensownych reform PiS – limit kadencji dla samorządowców. Mówią o „przywracaniu samorządności”, ale w praktyce chodzi o jedno: pozwolić lokalnym baronom rządzić bez końca. To nie naprawa państwa, to betonowanie samorządowych układów polityczno-biznesowo-towarzyskich i pielęgnowanie patologii

Kosiniak - Kamysz

i

Autor: Portal Obronny Władysław Kosiniak - Kamysz, szef MON

Lokalna polityka to większe bagno niż to w Sejmie

Koalicja rządowa po wyborach prezydenckich zapowiedziała ofensywę legislacyjną i jeszcze prężniejsze budowanie Polski dla obywateli. By żyło się lepiej. PSL po swojemu rozumie to wezwanie i proponuje zniesienie, wprowadzonego przez PiS, limitu kadencji w samorządach.

„Czas przywrócić pełną samorządność wspólnotom lokalnym!” - ogłosił wicepremier Władysław Kosiniak-Kamysz, a inny ludowiec w rządzie, Jakub Stefaniak, mówi: „Chcemy naprawić to, co w czasie swoich rządów zepsuło PiS”. Sęk w tym, że PSL chce cofać akurat tą jedną z niewielu zmian w czasie rządów Kaczyńskiego, która realnie naprawiała państwo.

Od lat słyszymy, jak to nam się Polska samorządowa udała. Przekonuje się nas, że lokalna polityka to sól demokracji, a lokalni włodarze to najwięksi patrioci małych ojczyzn. Tyle, że w większości przypadków to nieprawda. Lokalna polityka to większe bagno niż to, co się wyprawia czasami na Wiejskiej. Tradycyjne mechanizmy kontroli społecznej bowiem na tym poziomie politycznym po prostu nie działają.

Ogólnopolskie media rzadko tam zaglądają, a media lokalne albo nie mają tyle siły, by boksować się z miejscowymi patologiami, albo są powiązane z lokalnymi układami. Mieszkańcy gmin i miasteczek nie mają szans, by mieć realną kontrolę nad swoimi wybrańcami. O wielu patologiach nigdy się nie dowiedzą, bo i skąd? Gdyby samorządowa Polska była prześwietlona tak jak Polska parlamentarna, wiele z tego bagna by nie było. Ale nie jest.

Dlaczego ograniczenie kadencji działa – choć nieidealnie

Ograniczenie kadencji wójtów, burmistrzów i prezydentów miast to niedoskonałe, ale jednak jakieś narzędzie, które przynajmniej utrudnia budowanie lokalnych układów polityczno-biznesowo-towarzyskich. Dzięki obecnym przepisom przynajmniej raz na 10 lat trzeba je przewietrzyć, bo ich polityczni patroni z mocy prawa tracą władzę i trzeba się układać na nowo. W erze wiecznych włodarzy takich szans nie było i naprawdę jakiś wójt czy prezydent musiał, cytując klasyka, przejechać po pijaku ciężarną zakonnicę na pasach, by stracić władzę. A i to nie zawsze. Ograniczenie kadencji choć trochę ten problem rozwiązuje.

Rozumiem nawet, czemu PSL tak bardzo zależy, żeby ten limit znieść. Jak żadna inna partia, ludowcy są umocowani lokalnie i nienaruszalność układów bardzo im pasowała, żeby utrzymywać wielką rzeszę swoich działaczy. Mogą nam oczywiście mydlić oczy i przekonywać, że nikt nie zadba o nas tak, jak wieczny wójt czy burmistrz.

Już Żeromski znał prawdę o lokalnych elitach

Ja pamiętam jednak wielką lekcję lokalnej polityki, którą dał nam Stefan Żeromski. Już pod koniec XIX w. napisał nowelę o Polsce samorządowej w XXI w. „Siłaczka” to nie tylko opowieść o idealizmie, ale przede wszystkim krótki traktat o degeneracyjnej sile lokalnych układów. Bohater Żeromskiego, dr Piotr, „posłuchał proroków” i ruszył na prowincję, by zmieniać Polskę. W Obrzydłówku trafia na klikę, którą tworzą ksiądz, aptekarz, pracownik poczty i sędzią. Najpierw próbuje z nimi walczyć, ale w końcu do nich dołącza i reprodukuje wszystkie patologie, które reprezentują. Zdecydowana większość współczesnych samorządowców jest jak dr Piotr – nawet jeśli idzie do władzy, by coś zmienić, na koniec dnia staje się strażnikami tego czy innego układu. I dlatego ograniczenie kadencyjności jest nam potrzebne. Nawet jeśli nie jest idealnym rozwiązaniem samorządowych problemów.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki