"Super Express": - Czego możemy spodziewać się po nadchodzącym roku?
Prof. Benjamin Barber: - Patrzę na najbliższą przyszłość raczej pesymistycznie. Trudno spodziewać się postępu w najważniejszych sprawach dla świata, takich jak: program nuklearny Iranu, globalne ocieplenie czy międzynarodowe regulacje finansowe. Żadna z tych rzeczy nie będzie możliwa bez silnego przywództwa USA i porozumienia z Chinami. A obrady szczytu klimatycznego w Kopenhadze pokazały, że nie ma tu chęci do współpracy. Każdy skupiony jest na sobie. Szczyt przygotowywano przez lata i choć było wiele szans na przełom, nikomu się do tego nie spieszyło. Wyzwania XXI wieku próbujemy rozwiązać metodami charakterystycznymi dla XIX-wiecznych państw narodowych. Tymczasem mamy do czynienia z problemami, z którymi nie można negocjować. Można dyskutować z Iranem, Rosją, ale nie z podnoszącą się temperaturą.
- Długo przedstawiano pana jako intelektualistę patrzącego na rządy Obamy z nadzieją.
- No tak, ale mój optymizm wyczerpał się gdzieś tak w lutym. Pozytywnie oceniałem nawet Pokojową Nagrodę Nobla, choć podkreślałem, że jest ona zdecydowanie przedwczesna i na wyrost. Nobel oznaczał jednak docenianie wagi tego wyboru i wzmocnienie jego pozycji. Dawał mu dodatkowe atuty. I później Obama dał prztyczka w nos wielu takim optymistom. Jego decyzje choćby w sprawie Afganistanu nie różnią się niczym od tych, które mógłby podjąć Bush. Ale nie człowiek, który miał dokonać "Zmiany". Świetnie symbolizowało to przemówienie Obamy, który odbierając pokojowego Nobla, nie powiedział niemal nic o pokoju. Mówił niemal wyłącznie o wojnie.
- Obamie od początku chodziło raczej o własne podwórko. Tu wprowadził jednak "Zmiany".
- Też nieznaczne. Odnośnie regulacji finansowych i bankowych polityka Białego Domu jest niemal taka sama, jak wcześniej. Nie mamy odpowiedniej regulacji dotyczącej instytucji finansowych, nie mamy przejrzystości ich działań. Nie ma nawet prawa, które zmuszałoby banki, by za pieniądze otrzymane od państwa wspierały kredytami właścicieli nieruchomości czy małych biznesów. Nie zareagowano na to, co przyczyniło się do kryzysu. Zamiast tego mamy dość bezczelne przyznawanie sobie premii i bonusów przez bankowców.
- Ustawa Obamy o ubezpieczeniach zdrowotnych wywołała jednak burzliwą dyskusję.
- Ale wcale nie była taka odważna. Ochrona zdrowia to być może najważniejsza kwestia w dzisiejszej Ameryce. I tu prezydent proponuje ustawę, która będzie najsłabszą, najbardziej ograniczoną wersją zmian. Bo tylko na taką zgodziła się branża ubezpieczeniowa. I tutejsi liberalni demokraci, którzy pokładali w Obamie nadzieje, należą dziś w tej kwestii do jego zajadłych krytyków.
- Może nie należało się spodziewać aż tak wiele? Senator Obama niemal zawsze zachowywał się jak polityk głównego nurtu d emokratów. Nadzieje lewicy, jak i obawy prawicy były wobec niego mocno przesadzone.
- Dokładnie tak, dlatego nie zgadzam się, kiedy wmawia mi się rozczarowanie Obamą. Robi bowiem mniej więcej to, czego się spodziewałem, a niekiedy obawiałem. To polityk z centrum partii, przedstawiciel elit ze szkoły prawniczej w Harvardzie. Ma liberalne, rynkowe poglądy gospodarcze. W trakcie kampanii jego głównym doradcą ekonomicznym był Austan Goolsbee, reprezentant rynkowej linii chicagowskiego uniwersytetu. Nawet w przypadku Afganistanu nie można mieć szczególnych pretensji. Obama sprzeciwiał się wojnie w Iraku, ale to, co dzieje się w Afganistanie, popierał. Ta spirala oczekiwań i nadziei została rozkręcona przez wszystkich, którzy głosowali niejako z zamkniętymi oczami. Mieli w głowie silny symbol pierwszego Afroamerykanina, który zasiądzie w Białym Domu. I ten symbol jest niezwykle ważny, cieszę się, że pokonaliśmy kolejną barierę. Ale dobry symbol nie oznacza dobrych rządów.
- W Europie Wschodniej fakt, że polityka międzynarodowa Obamy jest łagodniejsza wobec Rosji, Chin czy Ira nu, jest postrzegany jako zagrożenie.
Ze względów historycznych wasze obawy są zrozumiałe. Ale patrząc na to szerzej, trzeba zadać sobie pytanie, czy ostra polityka wobec Rosji czy Iranu może dać jakiekolwiek pozytywne długotrwałe efekty? Owszem, w krótkiej perspektywie może poprawić sytuację. Ale po chwili Moskwa, Teheran czy Pekin znów stają się problemem i mamy powrót dokładnie tych samych zagrożeń.
- Wracając do pańskiej książki - "Dżihad kontra McŚwiat", co może być dla pana zaskoczeniem, przypadła u nas do gustu nie tyle lewicy bądź liberałom, ale katolikom i konserwatystom.
- Nie dziwi mnie to, gdyż w Stanach też miałem zwolenników, jak i przeciwników zarówno na lewicy, jak i na prawicy. Mówiąc o prawicy wielu zapomina, że nie można mówić tu o jednym nurcie. Z jednej strony prawica to ludzie skupieni na tradycjonalizmie i konserwatyzmie. I tych zawsze denerwuje bezrefleksyjny konsumpcjonizm. Z drugiej strony - ludzie, których bardziej interesuje "czysty" wolny rynek. Dawny czytelny podział na lewicę i prawicę w XXI wieku niekoniecznie ma jeszcze sens. Mamy tak wiele nowych kwestii i sporów, że podziały zaczynają przebiegać zupełnie inaczej, niż wyobrażali to sobie XIX-wieczni filozofowie.
- Przewidział pan konflikt świata islamu z Zachodem. Czy ataki z 11 września 2001 zmieniły pana spojrzenie na tę kwestię?
- To było coś okropnego, ale nie stanowiło dla mnie szoku. Oczywiście wolałbym się mylić, ale sytuacja potoczyła się jakby według mojego scenariusza. Zachód przez długie lata zachowywał się prowokacyjnie, zapominając, że materialistyczna, pozbawiona duchowego pierwiastka kultura niekoniecznie może wszystkim odpowiadać. Moja główna teza, że właśnie McŚwiat produkuje Dżihad wciąż jest aktualna. Wszystkie fundamentalizmy świata, nie tylko islamski, ale także chrześcijański czy żydowski, są tak naprawdę reakcją obronną wobec rozszerzania się kultury materializmu i konsumpcjonizmu. I Zachód o tym zapomina.
- Nie brak opinii, że radykalny islam jest zagrożeniem porównywalnym z nazizmem i komunizmem.
- To jest właśnie reakcja europejska, która może kreować kolejne problemy. Proszę zwrócić uwagę, że choć to USA zostały zaatakowane, to 6-7 mln muzułmanów nie spotkało się z niechęcią reszty społeczeństwa. W Europie doszło zaś do ostrej reakcji obronnej. Muzułmanie są zazwyczaj o wiele bardziej religijni niż reszta obywateli. I w tej sytuacji, gdy Europa niejako wyparła chrześcijaństwo, społeczeństwo chce chronić nie tyle cywilizację chrześcijańską, co cywilizację komercyjną. To jakiś nowy rodzaj "świeckiej, populistycznej bigoterii".
- Rozwiązaniem problemu jest według pana "prewencyjna demokracja" zamiast "prewencyjnej wojny". Spojrzyjmy na rzeczywistość krajów i społeczeństw muzułmańskich
- Zbyt optymistyczne, gdybyśmy chcieli to wprowadzać w zbyt szybkim tempie. Ustanowienie demokracji w stylu zachodnim zajęło jednak jakieś 600 lat. W Stanach Zjednoczonych, uchodzących za wzór, mieliśmy 80 lat niewolnictwa, brak praw wyborczych dla kobiet... Demokrację trzeba budować od dołu, od świadomości społecznej i instytucji obywatelskich. A nie narzucając ją jako coś zdecydowanie lepszego tylko dlatego, że my tak twierdzimy. Zachód popełnia tu grzech pośpiechu, często zmuszając do demokratycznych wyborów społeczeństwa, w których nie można mówić o obywatelach świadomych swoich praw. I nie mówię tu nawet o Afganistanie, ale choćby o Rosji. W ten sposób demokrację i jej instytucje można tylko wypaczać i ośmieszać.
Prof. Benjamin Barber
Politolog i filozof, były doradca Billa Clintona, autor książki "Dżihad kontra McŚwiat"