Przez frustratów sądy zajmują się bzdetami

2010-01-19 8:16

Zajmowanie się przez sądy felietonami, małość dziennikarzy i niekompetencję sądów komentuje dla "Super Expressu" znany dziennikarz Andrzej Bober

"Super Express": - Sąd nakazał panu przeproszenie Małgorzaty Raczyńskiej, byłej szefowej TVP 1. Przeprosiny pojawiły się w "Rzeczpospolitej". Opatrzone na innej stronie pana komentarzem, że przeprosiny to "oświadczenie Bobera, którego autorem jest Sąd Apelacyjny". I nie zgadza się pan z wyrokiem. Takiej formy chyba jeszcze nie było. Wyznacza pan nową jakość?

Andrzej Bober: - Nie śledziłem takich spraw, ale rzeczywiście podobnej reakcji nie pamiętam. Nie zgadzam się z orzeczeniem sądu, ale je respektuję i szanuję. Stąd przeprosiny. Komentarzem chciałem jednak podkreślić kilka spraw. To, że żyję w kraju, w którym sądy w ogóle zajmują się takimi, mówiąc kolokwialnie, "bzdetami". To, że żyją wśród nas frustraci, którzy w przypadku takiego felietonu biegną do sądu i żądają dla siebie 30 tys. zł, do tego 20 tys. na cel społeczny i dodatkowo przeprosin na 1/9 strony gazety "za nieprawdziwe informacje". Chciałem wreszcie pokazać, jak nieprofesjonalni bywają sędziowie. Sąd Okręgowy i sędzia Hanna Jaworska uznała bowiem zasadność wszystkich roszczeń pani Raczyńskiej. Nie biorąc pod uwagę - co wytknął pani sędzi Sąd Apelacyjny - zeznań głównego świadka, jakim był jej ówczesny szef Bronisław Wildstein. Jeżeli wzywa się świadka, zeznaje on dwie godziny, a sąd nie bierze tego pod uwagę, to ręce opadają... I zaczyna się tracić wiarę w bezstronność sądu.

 - Z komentarza wynika, że wyrok jak i samą sprawę uznaje pan za kuriozalną.

- Przedmiotem obrad sądu był mój felieton "Łatwiej walczyć o zasady". A felieton rządzi się swoimi prawami. Co więcej, ten tekst nie był poświęcony pani Raczyńskiej! Jej postać była jednym z sześciu elementów. Pojawiał się tam minister ochrony środowiska, który przesunął obwodnicę z Wesołej (gdzie mieszka) do sąsiedniego Halinowa. Pojawiała się Natasza Urbańska. Zawodowo śpiewająca w Teatrze Buffo, co nie przeszkodziło jej pojawić się w amatorskim konkursie "Jak Oni śpiewają"; tego pomieszania światów nie zauważył ani Polsat, ani prowadzący, ani pani Natasza. Zauważyli tylko zdumieni widzowie... I kilka takich przykładów kończyły dwa zdania: "Różni ludzie, różne sprawy, różne sytuacje, ale mianownik jest wspólny. Łatwiej walczyć o zasady, niż żyć zgodnie z nimi". A określenie "o cudownym ozdrowieniu Małgorzaty Raczyńskiej" nie było moim autorskim osiągnięciem, a zaczerpnąłem je z prasy.

Patrz także: Prywatna wojna Lisa za kasę TVP

 - Pan na jej miejscu do sądu by nie poszedł?

- Ależ skąd! Wielokrotnie byłem czołgany na łamach prasy czy w telewizji. I przez głowę mi nie przeszło, żeby z kolegami i koleżankami dziennikarzami rozprawiać się z pomocą sądów! Uważałem, że jeżeli mam rację, to od tego są gazety, telewizja bądź radio, żeby dać temu odpór. Przecież idąc tym śladem, musiałbym ścigać Janka Pietrzaka za to, że w kabarecie mówił, że Bober nie robi "Listów o gospodarce", ale "Listy gończe". To byłoby jakiś idiotyzm. Znam obłożenie polskich sądów i dziwi mnie, że znajdują czas na coś takiego. Felietonem zajmowały się dwa lata! Myślałem, że pani Raczyńska, jako osoba mediów, przekaże sprawę do Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, Rady Etyki Mediów… To są fora, prócz polemiki prasowej, dla spraw tej rangi. Ale sąd?!

 - Dlaczego dziennikarze i ludzie mediów, zamiast odpowiadać sobie na zarzuty i zaczepki na łamach, zniżają się do wzajemnego ścigania po sądach? Takie czasy czy też ludzka małość?

- Czy świadczy to o małości? Moim zdaniem na pewno nie jest to objaw wielkości… Pani Raczyńskiej ułatwiła taką reakcję, jak słyszałem, jej firma. TVP, jeszcze za poprzednich prezesów przeznaczało spore pieniądze dla zewnętrznych kancelarii prawnych na ochronę jej imienia. Nie pokrywała, jak czytałem w gazetach, kosztów sądowych z własnej kieszeni, więc śmiało wytoczyła kilka takich procesów. Między innymi Luizie Zalewskiej za artykuł w "Dzienniku".

 - Niestety, to coraz częstsza praktyka. Także ze strony publicystów.

- Są tu oczywiście dwie szkoły. I wiem, że stanę tu w niezgodzie z Adamem Michnikiem, który wielokroć posługiwał się sądem po atakach ze strony dziennikarzy. Ale spotkał się też z oporem wielu swoich przyjaciół, nawet dziennikarzy "Gazety Wyborczej". Uważali oni, i ja się z nimi zgadzam, że swoich dziennikarskich porachunków nie powinno załatwiać się w sądzie, ale na łamach gazety lub w środowiskowych organizacjach dziennikarskich.

Andrzej Bober

Dziennikarz, publicysta, obecnie nauczyciel akademicki, autor "Listów o gospodarce", dyrektor generalny TVP (1989-1990) i redaktor naczelny "Życia Warszawy"