Ważna figura w studenckiej opozycji
Droga Ryszarda Czarneckiego rozpoczęła się typowo dla prawicowych polityków jego pokolenia, czyli od antyrządowej opozycji w czasach PRL. Był ważną figurą w studenckim NZS-ie, a już w 1989 roku tworzył ZCHN. Dwa lata później uzyskał mandat posła, a nie miał wtedy nawet trzydziestu lat. Wydawało się, że to początek naprawdę wielkiej politycznej kariery. Tym bardziej, że po ponownym przejęciu władzy przez prawicę Czarnecki został na kilka miesięcy szefem Komitetu Integracji Europejskiej.
Kiedy jednak na początku XXI wieku doszło do poważnego przetasowania na scenie partyjnej, z upadającego ZCHN przeniósł się do zyskującej popularność kontrowersyjnej Samoobrony. Z jej list trafił do Parlamentu i Europejskiego i pozostał w nim dwie dekady. - To wymarzone miejsce dla Ryśka. Duże pieniądze, luksusowe życie, duże możliwości do budowania swojej świty, ciągłe podróże – mówi nam jeden z polityków PiS. Po kilku latach u boku Andrzeja Leppera (+57 l.) Czarnecki przeskoczył, albo przepłynął właśnie do partii Jarosława Kaczyńskiego (75 l.). - To pływak. Zmieniał partię, ustawiał się w nich w dość komfortowy sposób, wyczuwał koniunkturę – mówi nam politolog dr Bartosz Rydliński.
A kolejny polityk Prawa i Sprawiedliwości opowiada nam jak Czarnecki budował w partii swoją pozycję. - Miał całkiem niezłą relację z Jarosławem Kaczyńskim, ale gdyby słuchać jego opowieści można było odnieść wrażenie, że jest najbliższym doradcą prezesa. Zawsze albo od niego wracał, albo się do niego wybierał. A prezes? Chyba czasem się z Ryszarda podśmiewał, ale na swój sposób go lubił – słyszymy.
Kierował pracami Parlamentu Europejskiego
Szczytem politycznej kariery okazało się stanowisko wiceszefa Parlamentu Europejskiego, które stracił po porównaniu Róży Thun (70 l.) do szmalcowników. Jednak naprawdę potężny cios przyszedł wiosną tego roku, kiedy po dwóch dekadach w Brukseli nie udało się odnowić mandatu. Potem było już tylko gorzej. prokuratura przedstawiła byłemu eurodeputowanemu zarzut wyłudzenia z Parlamentu Europejskiego ponad 850 tysięcy złotych. Grozi mu kara do 15 lat pozbawienia wolności.
Jak donosiła "Gazeta Wyborcza" w jego wnioskach o zwrot pieniędzy za podróże pojawiały się przedziwne pojazdy, jak skutery, czy nawet ciągnik siodłowy. Z kolei tydzień temu służby zatrzymały Czarneckiego w ramach śledztwa dotyczącego zorganizowanej grupy przestępczej działającej na prywatnej uczelni Collegium Humanum. Prokuratura Krajowa przedstawiła mu tym razem zarzuty korupcyjne. Partia nie tyle nie stanęła za nim murem, co zrezygnowała z jakiejkolwiek obrony zawieszając go w prawach członka.
Jednak polityka to tylko jeden żywioł Czarneckiego, drugim był i z pewnością ciągle jest sport. Był prezesem żużlowego klubu z Wrocławia, potem trafił do władz piłkarskiego Śląska. Działał w PZPN i mówiło się o jego zakusach na stanowisko prezesa tego związku, podobnie jak na fotel szefa MKOl. Skończyło się jednak na mocarstwowych planach.
- W piłce nożnej wielkiej kariery nie zrobił, natomiast dłużej był w strukturach polskiej siatkówki. Kibice tej dyscypliny raczej nie wspominają jednak jego działalności z rozrzewnieniem przy niedzielnym rosole – mówi szef sportu w „SE” Przemysław Ofiara. Teraz Czarnecki trafił na zdecydowanie największy w swojej karierze polityczny wiraż i albo rozbije się o bandę, albo trochę w swoim stylu, jeszcze raz wyjdzie na prostą, strzepnie kurz z marynarki i może nawet znowu powalczy o mandat w PE. Tym razem jednak jego los i polityczna przyszłość nie spoczywają w rękach prezesa PiS, ani nawet wyborców, tylko w rękach prokuratury i sądu.
Dalsza część tekstu pod galerią.
Dr Bartosz Rydliński, politolog z UKSW: Ustawiał się w komfortowy sposób
To pływak, tak bym go określił. Zmieniał często partie, ustawiał się w nich w dość komfortowy sposób, chyba wyczuwał koniunkturę. Niektórzy śmiali się z jego transferu do Samoobrony, a był tam ważnym politykiem. Później przepłynął na tor PiS i jak się okazało znowu wyszedł na tym dobrze. Na pewno był więc skuteczny. Bo wielu polityków lawirowało i zmieniało barwy, a nie wszyscy wychodzili na tym dobrze.
Przemysław Ofiara, szef działu Sport w "Super Expressie": W sporcie miewał szalone pomysły
Garnął się do zarządzania sportem, ale sport nie za bardzo garnął się do niego. Pamiętam, jak chciał być zbawcą pogrążonej w mroku polskiej piłki i jako wiceprzewodniczący komisji zagranicznej PZPN miał lecieć do Brukseli i przekonywać by nie zawieszać nas na arenie międzynarodowej. W redakcji wpadliśmy na pomysł, żeby dać mu gałązkę oliwną, symbol pokoju. Przyjął prezent i pozował z nią do zdjęć. Miewał szalone pomysły, na przykład żeby to kibice wybierali prezesa PZPN. Jednak w piłce nożnej wielkiej kariery nie zrobił.