Bo, z całą sympatią dla uczciwych nauczycieli, którzy jak najbardziej mają prawo domagać się lepszych płac, zdarzają się (i zdarzali w przeszłości) ludzie, którzy do zawodu nigdy trafić nie powinni. Są też wybitni pedagodzy, tacy, których wspomina się latami. Tak było za czasów naszych rodziców, tak jest i dziś. Jest, ale nie powinno. Nie może być tak, że doskonały nauczyciel, który całe życie poświęca na pracę z dzieciakami, poświęca im czas poza lekcjami, wypruwa flaki, by podopiecznych czegoś nauczyć, a przede wszystkim przygotować do życia, zarabia mniej niż belfer ustosunkowany, który posadkę w szkole uzyskał po znajomości, a uczniowie obchodzą go średnio. Nie jest normalne, że w szkole w małej gminie nauczyciel z dodatkami zarabia kilka razy więcej niż jego kolega ze szkoły w dużym mieście – a takie sytuacje mają miejsce.
Nie chodzi rzecz jasna o to, by temu z mniejszej miejscowości cokolwiek zabierać – chodzi o to, by wypracować odpowiedni i sprawiedliwy system wynagrodzeń w placówkach edukacyjnych. Osobną kwestią są programy nauczania, gdzie spór polityczny wokół nich sprowadza się do kwestii ideologii (jedni chcą promować LGBT, inni na siłę robić wychowanie patriotyczne), a brak jest realnej dyskusji o tym, kogo polska szkoła ma kształcić. Ostatnie zmiany w szkolnictwie skupiły się na likwidacji gimnazjów. A to temat wtórny, bo należałoby w zasadzie system zbudować na nowo. I jeśli w obecnym konflikcie wokół edukacji mielibyśmy szukać jakiegoś pozytywu, to być może jest nim fakt, że Polacy zaczęli o szkole dyskutować. I być może będzie to początek realnej i potrzebnej debaty o tym, jak szkoła powinna wyglądać.