Z drugiej strony - przedstawiciele radykalnej opozycji popadli już w paranoję tak totalną, że gdyby prezes Kaczyński powiedział w poniedziałek, że dziś właśnie jest pierwszy dzień tygodnia, KOD i jego akolici utrzymywaliby, że jest właśnie piątek, a Andrzej Duda jest marionetką, bo przeciwko skandalicznym, zagrażającym demokracji słowom nie miał odwagi zaprotestować.
Taka jest nasza rzeczywistość A.D. 2017 i można by wzruszyć ramionami i robić swoje, gdyby nie drobny fakt - "ofiarą" politycznego zacietrzewienia padają też tematy istotne dla debaty publicznej i państwa, od których naprawdę zależy jakość naszego życia. Przykładem najlepszym jest temat wprowadzenia dwukadencyjności prezydentów, burmistrzów i wójtów gmin. Jedni wierzą, że jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki dzięki nowej ordynacji znikną patologie w gminach, które lokalni włodarze przemienili w udzielne, oligarchiczne księstwa. Inni znów w propozycjach dopatrują się makiawelicznego czy wręcz diabolicznego spisku prezesa PiS, dzięki któremu to spiskowi Prawo i Sprawiedliwość odsunie popularnych prezydentów i burmistrzów, a samo wprowadzi swoich wybrańców, zamieniając kraj nasz mlekiem i miodem płynący w Białoruś czy wręcz Ukrainę.
Fakty są natomiast takie, że dwukadencyjność ma niewątpliwie - co przyznają eksperci - swoje duże plusy. Jest nim wymiana elit i w dłuższej perspektywie ograniczenie patologii. Nie stanie się to jednak ot tak, w ciągu chwili, jest to proces. Ale warto ten proces przeprowadzić. I znów - wątpliwości budzić może fakt, że zmiany zaczęłyby obowiązywać od razu. Ale twierdzenie opozycji, że wszystkie stanowiska przejąłby PiS, jest delikatnie mówiąc niemądre - aby to zrobić, trzeba jeszcze wygrać wybory, a do tego w miastach o liberalnym elektoracie droga daleka. Temat jest istotny i na pewno wart dyskusji nie o tym, czy, ale jak wprowadzać zmiany. Niestety - polityka ostatnich lat to u nas głównie bicie piany.