Gdy przychodzą do domu ludzie z psem, który jak wiadomo za Mruczkiem nie przepada, gospodarze zawczasu kota chowają w innym pokoju. I tu pomaga owa łatwowierność. Właściciel rzuca piłeczkę, Mruczek za nią biegnie, i nim się zorientuje, pokój zostaje zamknięty. Po otwarciu drzwi kot nawet nie ma pojęcia, że został zrobiony w przysłowiowego balona. Zwierzak może i zdziwił się w pierwszej chwili, po zamknięciu drzwi, ale w pokoju miał smakołyki, mógł się wyspać w ciepełku, po kilku godzinach został wypuszczony. Radości na widok właściciela nie było końca – tyle zasłyszana już dość dawno historyjka. Na ile prawdziwa – nie wiem. Ja sam kota posiadam (i miałem jeszcze przed dobrą zmianą!), ale choć grzeczny i – dziwne jak na kota – lubi podróże – nie wyobrażam sobie, by cieszył się z zamknięcia na kilka godzin. Próbować nie będę. Ale opowieść ta przypomniała mi się ostatnio, gdyż nabrała dziwnego politycznego zabarwienia.
Oto partia rządząca dużego kraju w Europie, wysłała swoją delegację do Brukseli. Kandydaci tej partii przegrali wszystko, co było do przegrania w podziale unijnych fruktów. Jednak przedstawiciele partii, dzięki unijnym pensjom syci jak kot z historyjki, cieszą się i radują, mówią coś o sukcesie. A nawet o… decydującym wpływie na obsadę stanowisk najważniejszych. Kota z opowieści jeszcze bardziej przypomina partia opozycyjna. Formacja, której lider przez pół roku mówił, że konieczne jest dogadanie się z innymi partiami i budowanie szerokiej koalicji, nagle gdy jedna z partii z koalicji wypada, doznał olśnienia twierdząc, że inne też mu są niepotrzebne, bo trzeba startować samodzielnie. Syte koty z opozycji wyglądają tak, jakby nie zdawały sobie sprawy, że zostały zamknięte w małym pokoiku. Za drzwiami którego rozegra się prawdziwy wyścig. Pytanie tylko, kto politykom owego kraju rzuca piłeczkę. I kto w końcu otworzy im drzwi, by mogli się do niego łasić.