Te trzy zdarzenia z ostatnich dni łączy znacznie więcej, niż mogłoby się wydawać. I choć pozornie śmieszą - są dość poważnym tematem do studium ludzkiej psychiki i stanu polskiej opozycji. Zacznijmy od Kijowskiego: "Jestem przekonany, że służby specjalne inwigilują mnie i KOD. Mamy całkowitą pewność, że nasze telefony są na podsłuchach. Nie chodzę ze szczoteczką do zębów, ale jestem mentalnie przygotowany, że mogę trafić za kratki" - żali się "będący na wojnie" obrońca demokracji na antenie Radia Zet. Żale swoje wylewa w momencie, gdy Lech Wałęsa ogłosił, że kończy współpracę z KOD i zaczyna wspierać Platformę Obywatelską, która to partia od KOD się dystansuje. O ile dystans do Komitetu ze strony PO mógłby być uznany za przejaw rozsądku, o tyle zaangażowanie jako twarzy Wałęsy jest ruchem tak samo sensownym jak zaangażowanie przez Ewę Kopacz, Misia Kamińskiego i Ludwika Dorna w kampanii parlamentarnej. I efekt będzie taki sam - odwrotny od zamierzonego. Ostatni polityczny wynik Wałęsy to coś koło jednego procenta głosów w wyborach prezydenckich w 2000 roku. Dziś, po aferze "Bolka", raczej nie byłby lepszy. Po co więc Schetyna ściąga byłego prezydenta do PO? Moim zdaniem chodzi o to, że o ile społeczny autorytet Wałęsy podupadł, dla oderwanych od rzeczywistości aktywistów KOD utrata ich bohatera jawi się jako potężny cios. A przede wszystkim - oddanie pola w walce o to, kto bardziej nie lubi PiS-u. Medialne żale Kijowskiego mają więc pokazać, że to on jest za rządów PiS-u najbardziej prześladowany i cierpiący. Jest wreszcie element militarny - pułkownik, co to straszy puczem przeciwko rządowi. Do zamachu raczej nie dojdzie, jest za to coraz ciekawiej. Opozycja im bardziej radykalna, tym bardziej oderwana od rzeczywistości, i coraz bardziej skłócona, praktycznie nieistniejąca. Gdy opozycja w obronie demokracji zniszczy się sama, z demokracją faktycznie będzie problem, bo w każdym kraju jakaś opozycja istnieć przecież powinna.
Zobacz: Prof. Jan Hartman: Szanuję coming out Natalii Przybysz