Przemysław Wipler

i

Autor: ARCHIWUM Przemysław Wipler (34 l.), poseł PiS: - Trzeba być codziennie przygotowanym, bo nie znamy dnia ani godziny. Ale jeśli koniec świata miałby nastąpić 21 grudnia, to zabrałbym żonę na kolację. Nigdy nie mamy czasu się gdzieś wybrać. Monika Baczkowska (26 l.): - Rzuciłabym wszystko i poleciała do Tajlandii. Sama! Rozległa plażą, słońce i ciepłe morze. Czego więcej można chcieć... Kacper Stonicki (25 l.): - Napadłbym na bank w stroju wielkiego homara. A później uciekł z tym na wyspę Wolin i ukrywał się przed policją, wydając skradzione pieniądze. Edyta Warzecka (30 l.), właścicielka sklepu internetowego: - Chciałabym zapewnić swojej rodzinie szalone dni. Żeby to zrobić, sprzedałabym mieszkanie, wypłaciłabym z konta wszystkie pieniądze.

Przemysław Wipler: W interesie obywateli

2012-05-24 4:00

Kto traci, a kto zyskuje na deregulacyjnych pomysłach ministra Gowina?

"Super Express": - Zaczyna się otwieranie zawodów. Na pierwszy ogień poszli taksówkarze, którzy już głośno przeciwko temu protestują. Obawiają się utraty pracy, nadmiernej konkurencyjności, a nawet "śmierci zawodu". Ich obawy są uzasadnione?

Przemysław Wipler: - Każda grupa zawodowa chciałaby sama decydować o tym, ile osób będzie wykonywało ten zawód i czy ktoś nowy może wejść w ich szeregi. I prawie zawsze kończy się tym, że woli ona zachować status quo, bo zmiany wiążą się z odwiecznymi prawami rynku - większa liczba osób świadczących usługę zwiększa konkurencyjność oraz zmniejsza ceny. Tego oczekują klienci, a tego obawiają się usługodawcy. Po prostu jak ktoś jest jedynym piekarzem w mieście, to chciałby, żeby taki stan rzeczy trwał wiecznie. Wtedy nawet nie musi martwić się o jakość wypieku.

- Tylko czy dopuszczenie ludzi z zewnątrz, być może przypadkowych, nie wiąże się z ryzykiem zmniejszenia jakości usług?

- Na otwartym, dojrzałym rynku jest miejsce i na słabe, tanie firmy, i na mocne, z lepszym asortymentem, z inną ceną. Idea polega na tym, by to klient decydował, z usług jakiej firmy skorzysta. Obawy są więc przesadzone. Trzeba za to skończyć z absurdami, np. właśnie taksówkarze, żeby móc zacząć uprawiać zawód, muszą zdawać egzamin nie tylko z topografii miasta, ale też np. z BHP czy prawa pracy. Tymczasem najważniejsze jest, by świadczyli dobrą usługę.

- Głosy krytyki w sprawie deregulacji płyną również ze środowisk prawniczych. Prezes Naczelnej Rady Adwokackiej nazwał ten projekt "polityczną ściemą", bo jego zdaniem dostęp na aplikacje i tak zwiększył się już w wystarczającym stopniu wraz ze zmianami z 2005 roku.

- W tym projekcie chodzi o to, by skrócić czas otrzymania uprawnień do wykonywania zawodu. Teraz zajmuje to za dużo czasu i ogranicza młodym ludziom wejście do zawodu.

- A zarzut o upolitycznienie całego przedsięwzięcia?

- To bzdura, bo zmiana prawa to jest zawsze proces polityczny. Istotne jest, w czyim interesie te decyzje są podejmowane - czy w interesie uprzywilejowanych grup interesów, czy obywateli? Deregulacja zawodów jest w interesie ogółu Polaków.

- Pojawiają się jednak głosy, że liczba 380 regulowanych zawodów jest przesadzona, bo np. lekarze są rozbici na 46 specjalizacji, a zawody związane z górnictwem dobijają do liczby 100. Tym samym - według części ekspertów - Polska wcale nie jest nadmiernie regulowana.

- Tyle że taką opinię wydała również Unia Europejska i to na podstawie jej danych Fundacja Republikańska przygotowała raport, w którym pojawiała się liczba 380. Według standardów unijnych przodujemy w regulacji zawodów, a co więcej w ogóle nie zastosowaliśmy się do jej zaleceń, by zwiększyć dostępność zawodów. Obecne kroki są po prostu niezbędnym nadrabianiem zaległości.

Przemysław Wipler

Poseł Prawa i Sprawiedliwości