"Super Express": - O co chodzi w aferze stoczniowej?
Wiesław Kaczmarek: - Nie chcę recenzować poczynań Ministerstwa Skarbu, ma on przecież swojego szefa. Choć gdybym to ja był na miejscu ministra Aleksandra Grada, to nie odważyłbym się wyjść do publiczności i powiedzieć, że coś sprzedaję, ale nie bardzo wiem, kto to kupuje. Tej odwagi brakowałoby mi nawet, gdybym sprzedawał państwowy ośrodek maszyn albo mleczarnię, cóż więc mówić o stoczni, która budzi tyle emocji - nosi poważny wymiar polityczny, ekonomiczny i społeczny. Dlatego wolałbym ogłosić, że w ogóle nie robię prywatyzacji - bo nie jestem pewien, kto nabywa i czy nabędzie - niż iść w zaparte i mało tego - wiązać z tym premiera.
- Ten rodzaj brawury - nie odwołując się nawet do materiałów o charakterze operacyjnym, które są przeciekiem - świadczy chyba o braku kompetencji ministra.
- Trzeba jednak pamiętać, że minister skarbu działał pod dużą presją. Pod presją wewnętrzną - związaną z nastrojami panującymi w przedsiębiorstwie - oraz pod presją odnoszącą się do stosunków z Unią Europejską, która autoryzowała tę prywatyzację i obligowała polską stronę do zakończenia przygotowań w określonym czasie. To nie jest czynnik, który mógłby sprzyjać szefowi resortu. Być może właśnie z tego powodu wybrano metodę aukcji. To nie był jednak dobry pomysł. Tego typu projekty najkorzystniej jest realizować poprzez zaproszenie do negocjacji.
- Na czym polega wyższość tej metody?
- Daje ona możliwość prowadzenia pogłębionych rozmów z inwestorem, zweryfikowania jego intencji. Przy aukcji jest to niemożliwe, wszystko dzieje się bardzo szybko: wpłata wadium, dziesięć dni, transakcja. W takiej sytuacji trudno jest postawić warunki, co do przyszłości przedmiotu aukcji, czyli stoczni.
- Jaki to będzie miało wpływ na rząd?
- Niepowodzenia nie przynoszą punktów. Została podważona wiarygodność procedury prywatyzacyjnej.
Wiesław Kaczmarek
Minister przekształceń własnościowych w latach 1993-1996 i minister Skarbu Państwa 2001-2003