Słyszy się, że jest źle, bo brakuje pieniędzy. Nie odpowiada to rzeczywistości. W systemie opieki zdrowotnej jest 65 mld zł - trzy razy więcej niż 17 lat temu. Pojawiła się nowa generacja sprzętu medycznego, najnowsze metody leczenia. Kontakty ze światem są nieograniczone, co roku zaopatruje szpitale Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, a mimo to jest gorzej, niż było. Dlaczego? Odpowiedzi trzeba szukać w organizacji systemu zdrowotnego, czyli w gabinecie pana Arłukowicza, bo za organizację odpowiada on, minister zdrowia.
Zdaje się jednak, że w tym gabinecie obowiązuje przekonanie, że chory powinien sobie radzić sam. Jeśli traci wzrok i nie może doczekać się na operację zaćmy, to może przecież za pieniądze poddać się operacji natychmiast, bez wielomiesięcznego czekania w kolejce. Podobnie jest ze wszystkim - za 120 zł od wizyty spotkamy się natychmiast z endokrynologiem, kardiologiem, laryngologiem Skoro jednak chcemy się leczyć w ramach składki na swoje ubezpieczenie, to na tych samych specjalistów musimy czekać - tygodniami, latami. To co to jest, jak nie przerzucanie kosztów leczenia z państwa na obywateli? Co to jest, jak nie cicha prywatyzacja służby zdrowia? Nie zapominajmy też o lekach, za które - mimo szumnych komunikatów ministerstwa o kolejnych obniżkach cen leków refundowanych - płacimy ciągle więcej i więcej.
Nasza opieka zdrowotna jest niewydolna, godzi w interes pacjentów i lekarzy, którzy traktowani są jako potencjalni naciągacze. W tych warunkach nawet najbardziej oddani chorym chowają się za pancerzem procedur.
Polska służba zdrowia pod rządami PO-PSL to trzy razy "P": procedury, punkty, pieniądze. Chorzy zeszli na plan dalszy, zaś minister Arłukowicz z uporem powtarza: co złego, to nie ja. Rozmowę z pacjentem zastąpiło dziś niekończące się wypisywanie rubryk, brulionów, rejestrów i recept. Z każdej półgodziny lekarz musi na to poświęcić połowę tego czasu. Pomylić się nie może, bo NFZ niczym sfora łowcza tylko na to czeka. Sprawdzany jest niemalże tusz na receptach. To jest jakiś obłęd. Owszem, chodzi o publiczne pieniądze, owszem, lekarze mają na sumieniu swoje grzechy, ale gdzieś jest granica absurdu. A dochodzimy do absurdu, skoro chorym na raka odmawia się leków ratujących życie, bo limit został przekroczony! Po siedmiu latach rząd ogłasza, że być może w przypadku chorób nowotworowych limity nie powinny obowiązywać
.
Czytaj również: Leszek Miller: Obywatele zachowują "subtelny balans" między obiecankami premiera a własnym rozsądkiem
Wicepremier Bieńkowska, broniąc się przed zarzutami podróżnych, powiedziała, że w godzinach największego mrozu na 4 tys. pociągów tylko dwa utknęły na trasach. To tak, jakby idąc tropem rządowej logiki, powiedzieć zrozpaczonym rodzicom: zdarza się, że na 1000 dzieci rodzących się dziennie w Polsce jedno czy dwoje ma mniej szczęścia
Sorry, taki mamy rząd.
Zobacz też: Wyniki sekcji bliźniaków z Włocławka: Nienarodzone dzieci były zdrowe! Nie żyją przez błąd lekarzy?