"Super Express": - Czy w Polsce poziom sportowych emocji jest wyższy niż na Zachodzie?
Prof. Zbigniew Nęcki: - Mamy powody do tego, żeby sport nas bardziej rozgrzewał. Bo cóż innego nam zostało? "Zielona wyspa" przypomina raczej mgławicę, gdy spojrzymy na szarą codzienność i występującą wokół biedę. Nauka i sztuki piękne raczej nie budzą powszechnej radości. A w sporcie radość jest dla każdego na wyciągnięcie ręki. Społeczeństwa zachodnie mają bardziej stabilną samoocenę. Miały więcej czasu, by się jakoś ustawić w życiu, a sfera publiczna jest dużo lepiej uporządkowana. Dlatego głód sportowych emocji jest tam mniejszy niż u nas.
- Swego czasu większość była ekspertami od Formuły 1 i skoków narciarskich. Ale sukcesów Justyny Kowalczyk tak bardzo nie przeżywaliśmy. Skąd ta różnica?
- Decyduje wizualna atrakcyjność sportu. Np. kajakarstwo, jako sport szuwarowy, ma problem z przyciągnięciem masowej publiczności, nie mówiąc o sponsorach i reklamie. A przemysł sponsorski bardzo pompuje sportowców i buduje im lobby.
- Śledzenie przez kilka godzin wyścigów Formuły 1 to zajęcie niewiele ciekawsze, a jednak doczekaliśmy się kubicomanii.
- O tak, tutaj nuda jest absolutna. Ale mnóstwo ludzi w Polsce ma ogromną słabość do aut, kochają swoje cztery kółka i uwielbiają jeździć samochodami. Występuje tu wspólnota doświadczenia, a w biegach narciarskich większość z nas nigdy nie próbowała sił. Bolidy łączą zwykłych kierowców z kierowcami rajdowymi. Potem wieje grozą, bo młodym odbija i jeżdżą jak szaleni po popękanych polskich drogach.
- W siatkę chyba grał każdy. Mimo to mam wrażenie, że po niedzielnej - pierwszej w historii - wygranej naszych siatkarzy w lidze światowej szybko zostaną zapomniani.
- To jest sport zbiorowy, a zwykle kluczem do sławy jest osobowość sportowca i łatwiej ją uzyskać w dziedzinach indywidualnych. Małysz i Kubica to sportowcy o wyrazistych charakterach. Zwłaszcza ten pierwszy - skromny, cichy, trochę nieśmiały. To nas rozbraja i daje poczucie personalnej bliskości. Ale jeśli siatkarze zdobędą w sierpniu złoto olimpijskie, to kto wie...
- Małyszomania jest do powtórzenia w przypadku Radwańskiej? Będziemy mieli Isiomanię?
- Czemu nie? Psychicznie jesteśmy gotowi na wielbienie gladiatorów sportowych. Pamiętajmy, że już kiedyś Wojciech Fibak zaraził tenisem połowę Polski. Agnieszka to fajna, sympatyczna, pracowita dziewczyna i nie jest typem celebrytki. Trochę inaczej było z Otylią Jędrzejczak, bo tu nałożyły się tragiczne okoliczności życiowe. Na Isi jednak moglibyśmy wspierać nasze rozchwiane systemy wartości patriotycznych. Sportowcy są w końcu nośnikami idei i wizji polskości.
- Nawet jeśli tenis to w Polsce sport elitarny?
- Zdumiewające jest to, jak ludzie lecą na nazwisko, a nie na sam sport. Przyciąga nas raczej psychologiczny mechanizm identyfikacji z triumfatorami. Radwańskiej pomogłaby też autopromocja - zabawy z dziećmi, może jakieś działania charytatywne. Żeby uczynić tenis mniej elitarnym, powinna w swym publicznym image'u podkreślać, że jest częścią ludowej wspólnoty, że jest "nasza".
- Choć i tak zawsze kończy się podobnie - od zachwytu łatwo przechodzimy do pogardy.
- Tak niestety bywa. Podstawowym fenomenem radości jest oczekiwanie. Nie przynosi rezultatów, przychodzi rozczarowanie, a potem niesprawiedliwe zapomnienie. A przecież każda gwiazda kiedyś blaknie. Wojciech Fortuna zdobył złoto w Japonii, potem się rozpił, zdegradował i żaden z dawnych wielbicieli nie podał mu ręki. Byli olimpijczycy często mówią, że zostali ze złotym medalem na ścianie i biedą w domu. Nie mamy czci dla byłych zwycięzców.
Prof. Zbigniew Nęcki
Psycholog społeczny, wykładowca UJ