"Super Express": - W USA doszło w weekend do kilku zamachów. W tym samym czasie wyścig o prezydenturę jest już na ostatniej prostej. To wzmocni pozycję Donalda Trumpa?
Prof. Zbigniew Lewicki: - Rzeczywiście, jednym z motywów przewodnich kampanii Trumpa było zapewnienie obywatelom USA bezpieczeństwa. Oskarża rządzących demokratów, że nie wywiązali się z podstawowego obowiązku rządzących. I on w roli prezydenta ma to bezpieczeństwo zapewnić. Powtarzał to wielokrotnie, to się utrwaliło. Z tego punktu widzenia każde takie wydarzenie jak zamach w Nowym Yorku część wyborców pchnie w jego kierunku.
- Jak dużą?
- I tu dochodzimy do tego, że Trump nie pokazał do tej pory właściwie niczego, co pozwoliłoby uznać jego tezy za uzasadnione. Nikt nie wie, jak i z kim Trump ma zapewnić to większe bezpieczeństwo. Nie tylko w tej kwestii to podstawowa niepewność związana z Trumpem.
- Nie jest tak, że Trump jest niewiadomą, ale Hilary Clinton jest wiadomą, która się nie sprawdziła?
- W dużej mierze tak. Obarczają ją rządy całego obozu demokratów. Przez cztery lata pracowała u Obamy. Do tego w sprawie bezpieczeństwa dochodzi cała awantura wokół niej samej. Te maile i korespondencja pokazują, że podchodziła do bezpieczeństwa państwa niezbyt poważnie. Dają sygnał, że naraziła tajne informacje na wykradzenie przez Rosjan. Stąd jej wiarygodność - tak osobista, jak i w grupie Obamy - w kwestii bezpieczeństwa i ochrony przed terroryzmem jest słaba.
- Paradoksalnie to ona w obozie Obamy była tą, która była chyba najbardziej ostra sprawie antyterroryzmu. To ona parła do zabicia Osamy bin Ladena, Obama był temu przeciwny...
- To prawda, podobnie jak pani Albright Clinton w swoim środowisku bywała jastrzębiem. Ale to są sprawy zbyt odległe w czasie i związane z terroryzmem międzynarodowym. A to nie jest to samo, co możliwość zapewnienia bezpieczeństwa wewnętrznego.
- Po informacjach o kłopotach zdrowotnych i sobowtórze Hillary Clinton, po zawodzie Obamą Trump ma już z górki?
- Nie. Te wybory są jeszcze dalekie od rozstrzygnięcia. Oczywiście zasłabnięcie pani Clinton sprzed tygodnia i nieudane podstawienie dublerki ewidentnie jej zaszkodziły i były niezbyt przemyślane. Moim zdaniem zadecyduje jednak debata w następny poniedziałek. To będzie moment, w którym Trump musi przekonać wyborców, że jest politykiem niekonwencjonalnym, ale odpowiedzialnym. Że jest kimś więcej niż przeciwwagą dla elit. Musi wygrać tę debatę. Jeżeli nie wygra, to będzie mu trudno pokonać Clinton.
- Debaty z republikanami wygrał.
- I to pokazuje, że ma ogromną szansę. Trump kocha i czuje telewizję, ma dobry głos, dobrze przemawia. Ma wszystko to, czego w tej kwestii nie ma pani Clinton. W kampanii trenował, pokonując wytrawnych graczy jak Ted Cruz czy Jeb Bush. I Trump w ostrych starciach ich miażdżył! Bez debat nie dostałby nominacji. Kogo miała zaś za przeciwnika pani Clinton? Dżentelmeńskiego Sandersa, który nie chciał wykorzystywać jej ewidentnych wpadek i słabości.
- Takie zamachy często skutkowały pomysłami na zaostrzenie prawa, które dotykało także przebywających w USA Polaków. Nie będzie to skokowa zmiana jak za Busha po World Trade Center, ale czy będzie jakaś w ogóle?
- Nie sądzę. Amerykanie są bardzo przywiązani do swobód obywatelskich i w tym zakresie ich prawo jest znacznie bardziej liberalne od prawa krajów Europy. Nie ma dowodów osobistych, meldunku itp. Nie można tak łatwo śledzić obywatela. Teoretycznie jest więc miejsce do zaostrzenia, ale nieprzypadkowo Trump podkreśla, że podejmie kroki przeciwko terrorystom, a nie przeciw obywatelom, ograniczając ich swobody. Szczególnie po rewelacjach Snowdena, kiedy Amerykanie stali się wyczuleni na to, że rząd śledzi ich na każdym kroku. Oczywiście to przesada, ale zaostrzenie przepisów byłoby politycznym samobójstwem.