"Super Express": - Jak wyglądałaby Polska i debata publiczna bez "Gazety Wyborczej"?
Prof. Wojciech Roszkowski: - Zapewne niektóre poglądy byłyby mniej rozreklamowane, ale to, co mnie niepokoi i oburza w "Wyborczej", to brak konsekwencji. Oni prezentują stanowisko, że nieważne, czy coś jest prawdą, czy nie, ale ważna jest ich prawda. Nie jest ważne, co się mówi, ale kto to wygłasza.
- Hodowla "autorytetów".
- W dużym stopniu tak. To bardzo psuje debatę publiczną. Oni potrafią krytykować poglądy, stosując taką personalną segregację. I to zaburza kryterium ocen. Przestało być ważne to co merytoryczne. Niech pan zwróci uwagę, jak często pojawiają się na łamach "Wyborczej" argumenty ad personam. Często prowadzi to do absurdów.
- Na przykład?
- Ktoś krytykował np. komunizm bądź jego elementy. Był z kręgu "swoich", więc była to krytyka słuszna i głęboka. Ale gdy to samo - z tymi samymi argumentami - robił ktoś spoza kręgu "swoich", to było groźne oszołomstwo i zoologiczny antykomunizm! Mając niestety duży wpływ na polską inteligencję, zaburzyli u niej jasne i logiczne kryteria oceny. Środowisko "Wyborczej" zawsze charakteryzowały dwie rzeczy. Pierwsza - oni zawsze mają rację, ale nie bardzo wiadomo jaką. Druga - niektórych z tej debaty arbitralnie wykluczają. Niezależnie, czy mają jakieś argumenty, czy nie.
- Spotkałem się z opinią, że czołówka środowiska "Wyborczej" wypełnia definicję słowa "sekta". Ma swoje dogmaty wiary, ma dożywotniego, nieomylnego lidera, żyje odseparowana od reszty ludzi, są w grupie ci uprzywilejowani i mrówki robotnice... A z sektą się nie dyskutuje.
- Tylko tak się nie uprawia dziennikarstwa! Zgodnie ze swoimi dogmatami bronili np. Jaruzelskiego. Nie twierdzę, że historyk lub publicysta nie powinien szukać w Jaruzelskim jakichś pozytywów. Ja ich nie widzę, ale ktoś może. Tyle że debata w tej sprawie od początku ograniczała się do hasła "odpieprzcie się od generała". Z tego podejścia brały się też dziwne akcje. Np. niezrozumiała wojenka "Wyborczej" z Powstaniem Warszawskim. Istniała literatura pokazująca losy ludności cywilnej itd. "Wyborcza" pokazywała jednak historię z perspektywy mniejszości!
- Nie mieli racji?
- Nie! Doświadczenia jednostek albo mniejszości są istotne, ale pokazywanie z tej perspektywy wydarzeń historycznych jako historii makro jest błędne i szkodliwe.
- Dlaczego?
- Podam przykład. Na różnych spotkaniach, kiedy prezentowałem jakieś wydarzenie historyczne, genezę, przebieg, konsekwencje, wielokrotnie wstawał jakiś pan lub pani i mówili, że oni wtedy tam byli i oni pamiętają, że to było inaczej. I oczywiście ich osobiste przeżycie mogło być inne. "Wyborcza" takie jednostkowe, selektywnie dobrane przykłady prezentowała jako obraz historii makro! Z punktu widzenia historyka i warsztatu naukowego to poważne nadużycie. Pamięta pan tekst Michała Cichego w "Wyborczej"...
- Pamiętam. Wynikało z niego, że całe to Powstanie Warszawskie było właściwie po to, by Polacy mogli wymordować Żydów. Cichy przepraszał za ten tekst.
- Tak, niektórzy autorzy "Wyborczej", kiedy już odejdą, przepraszają, ale te teksty żyją. Inny przykład dziwnej polityki historycznej "GW" to stosunek do II RP i PRL. Można w jasny sposób opisać, że wolimy II RP, bo była suwerenna i nawet po 1935 roku bardziej demokratyczna niż PRL. Ale w "Wyborczej" będzie to wikłane w niejasne kryteria związane z emocjami, a nie z prawdą naukową. Podobny błąd popełnili z Jedwabnem i stosunkami polsko-żydowskimi.
- Czyli?
- W czasie niemieckiej okupacji była mniejszość ludzi, która pomagała Żydom, była też mniejszość szmalcowników. I była przeważająca większość, która po prostu nie robiła niczego i czekała w strachu na koniec okupacji. To nie neguje szmalcownictwa, ale jest bliższe prawdy niż przedstawianie historii tak, jak to robił Gross. On pokazuje historię tak, że połowa sąsiadów wymordowała drugą połowę. I wyprowadza uogólnienia. Na to nie ma żadnych dowodów i na to nie można się zgadzać! Cóż to ma wspólnego z warsztatem historyka?! Podobnie z tzw. wyzwoleniem w 1944.
- Teksty, w których autorzy wspominali, że jako małe dzieci pamiętają radość i wesołych żołnierzy Armii Czerwonej.
- Właśnie! Takie nostalgiczne i wspomnieniowe próby aksamitnego wybielania historii sprzed 1989 roku. Dziecko może to tak pamiętać, ale jak to się ma do tego, że inni, może równie weseli żołnierze Armii Czerwonej gwałcili kobiety i kradli? Że mordowano ludzi w więzieniach, że wyrywano im w torturach paznokcie, a wielkich Polaków pozbawiano obywatelstwa? "Wyborcza" zachowywała się nieraz tak, jakby całe zło komunizmu sprowadzało się do marca 1968. Nie umniejszam marca, ale to byłyby bzdury.