"Super Express": - W polskich mediach głośno o słowach Michaiła Aleksandrowa, rosyjskiego eksperta, który nawołuje, by w razie interwencji NATO w Syrii triumfalnie wkroczyć do krajów bałtyckich, a przy okazji wznowić testy broni jądrowej. To bajania wariata czy coś, co powinniśmy traktować choćby z minimalną dozą powagi?
Prof. Włodzimierz Marciniak: - Nie traktowałbym go jak wariata. Aleksandrow to szef działu krajów bałtyckich w Instytucie Państw WNP, choć trzeba przyznać, że to dość specyficzna instytucja. Zajmuje się ona leczeniem kompleksów Rosjan metodą opluwania najbliższych sąsiadów. Jego wypowiedź zaliczyłbym do formy psychoterapii.
- Dość szczególna to forma terapii...
- Co ciekawe, już wcześniej wypowiadał się w sprawie ewentualnej interwencji w Syrii. Mówił, że w jej wypadku Rosja powinna wkroczyć na Zakaukazie. Teraz doszedł najwyraźniej do wniosku, że sytuacja na tym obszarze jest dość niekorzystna, nie ma warunków do takiej operacji i w zamian za to zainteresował się krajami bałtyckimi. W tej wypowiedzi jest jednak pewien poważniejszy element, który dość dobrze oddaje sprzeczność rosyjskiej polityki zagranicznej.
- Jaki?
- Popularność Putina brała się z zachowania pewnego status quo, relatywnej poprawy warunków życia, ale także z tego, że Rosja nie była skonfliktowana z nikim z ważnych krajów świata. Od pewnego jednak czasu Putin musi demonstrować twardość i nieustępliwość.
- Od powrotu na stanowisko prezydenta Federacji Rosyjskiej stało się to wyjątkowo widoczne.
- Tak, wiązało się to z jego kryzysowym powrotem. Niemniej Putinowi potrzebny jest wróg, najlepiej duży, i nikt się do tej roli nie nadaje tak jak Stany Zjednoczone. To było widać przy sprawie Snowdena, teraz coraz wyraźniej w sprawie Syrii. Z drugiej strony trzeba pamiętać, że na Kremlu boją się Zachodu - oni tam piorą swoje pieniądze. Sam Snowden wszystkim na szczytach władzy w Rosji uświadomił, że amerykański wywiad wie naprawdę dużo i być może śledzi przypływy finansowe rosyjskiej wierchuszki. Choćby z tego względu Moskwa nie pójdzie na większą awanturę z Amerykanami wokół Syrii.
- Jakoś na projektowaną interwencję Zachodu w Syrii Moskwa będzie musiała jednak zareagować. Zbyt dużo autorytetu poświęciła na obronę Assada, by teraz odpuścić?
- Na pewno będzie jakaś gniewna, choć kontrolowana reakcja ze strony Rosji. Tym bardziej że sposób, w jaki w sprawie projektowanej interwencji postępuje Biały Dom, jest dla Kremla bardzo niemiły. Amerykanie całkowicie zlekceważyli Rosjan i zrezygnowali z konsultacji z nimi.
- Trzeba przyznać, że swoją obstrukcją w Radzie Bezpieczeństwa ONZ sami Amerykanów do takiego lekceważenia sprowokowali.
- Owszem. Jednak dla przedstawienia, które od jakiegoś czasu odgrywa Putin, to lekceważenie jest bardzo bolesne. Jego ego musiało bardzo ucierpieć, ponieważ do tej pory w sprawach światowej wagi wszyscy się z nim konsultowali i brali jego zdanie pod uwagę. Ujawnia to zresztą rzeczywisty stosunek Zachodu do samego Putina.
- Jakiego instrumentarium Rosja użyje do manifestowania swojego niezadowolenia? Jeśli nie inwazja na kraje bałtyckie, to co?
- W ogóle nie sądzę, żeby Rosjanie chcieli Amerykanom w interwencji przeszkadzać. Mamy trochę podobną sytuację jak przy sowieckiej interwencji w Afganistanie, kiedy to w Waszyngtonie wszyscy byli bardzo szczęśliwi, że Związek Radziecki się w coś uwikłał, z czego tak łatwo się nie wyplącze. Podobne myślenie panuje teraz zapewne w Moskwie.
Włodzimierz Marciniak
Polsko-Rosyjska Grupa do spraw Trudnych