Prof. Witold Modzelewski: Nie pasuję do prawicy

2013-02-27 3:00

Eksperci prof. Glińskiego opowiadają o motywach podjęcia ws półpracy z kandydatem PiS na premiera rządu technicznego

"Super Express": - Po co eksperci, ludzie z tytułami naukowymi decydują się wejść do rady prof. Glińskiego, który nie ma szans zostać premierem? Donald Tusk nie ustąpi przecież pod ciężarem gatunkowym tego grona...

Prof. Witold Modzelewski: - To jest pytanie do polityka. Nie jestem politykiem, takie kalkulacje są mi obce. Konieczność zmian w dziedzinie finansów publicznych jest dla mnie na tyle oczywista, że jako ekspert mówię do tych, którzy chcą słuchać. Którzy widzą konieczność naprawy. Nikt z nas nie chce, żeby finanse publiczne miały twarz panów Mira, Zbycha i Rycha...

- Ekspert też może kalkulować. Powiedzmy, że PiS wygra wybory. Prezes Kaczyński rozgląda się wśród posłów, szuka np. ministra finansów. Nie bardzo widzi. I przypomina sobie, że kiedy było trzeba, to prof. Modzelewski był i doradzał...

- Możemy się różnić w ocenie, ale myślę, że tak nie będzie. Czas ekspertów w rolach politycznych minął bezpowrotnie. Byłem w takiej roli 20 lat temu, kiedy premier Olszewski zaproponował mi Ministerstwo Finansów. Zdecydowanie odmówiłem, nie byłem politykiem, zupełnie nie pasuję do prawicy. I na moje nieszczęście powiedziałem, że ekspert może być co najwyżej wiceministrem. Teraz nie mogą być nawet wiceministrami. Wyjątkiem jest koncepcja rządu technicznego.

- Był pan jednak wiceministrem w nietechnicznych rządach premiera Olszewskiego, premier Suchockiej, a nawet SLD-PSL...

- Obecność w polityce była na tyle traumatycznym przeżyciem, że na pewno nie chciałbym tego powtarzać. Strata życia i czasu. Byłem 20 lat młodszy, ale koszty były zbyt duże. Rozpadła mi się rodzina. Polityka jest jałowa, ale szanuję polityków, bo poświęcają się jej i decydują się wiele przez nią tracić.

- Ciągnęło pana jednak. Był pan doradcą Andrzeja Leppera...

- Nigdy nie byłem. Niech pan nie czyta "Gazety Wyborczej". Ich informacje, jak zwykle, są nieprawdziwe.

- Wypominają panu, że był pan współautorem przepisów podatkowych, a gdy odszedł pan z rządu, pomagał firmom wykorzystywać ukryte w niej luki. To kłamstwo?

- Kłamstwo. "Wyborcza" po prostu ma na moim punkcie fobię. Być może dlatego, że "Gazeta" przez lata zajmowała się promocją firmy Arthur Andersen - symbolu tylu szwindli i oszustw. Chyba mają kaca, bardzo to przeżywają. Promotorem różnych działań przeciwko mnie też była pani z Arthura Andersena.

- Podawał pan do sądu tych, którzy tak twierdzili?

- Pisałem sprostowania, a one się nie ukazywały. Strata czasu. Oni wciąż uważają, że zarabiam na przepisach, które kiedyś napisałem, choć od dawna już ich nie ma.

- Teraz jako ekspert nie stroni pan od wypowiedzi, które też wielu skrytykuje. Jak ta, że jesteśmy "robieni w bambus", a rząd wprowadza prawo pod dyktando lobbystów.

- W obecnie tworzonych przepisach podatkowych trudno wręcz znaleźć wyjątek od tej reguły. Nikogo nie obchodzi to, co jest uchwalane. Weźmy tzw. odwrotne obciążenie. VAT jest jednym z najważniejszych podatków. Tu przy sprzedaży podatnikiem nie jest sprzedawca, tylko nabywca. Ani sprzedawca, ani nabywca nie płaci jednak ani grosza podatku. I to się sprzedaje jako "ochronę interesu publicznego". Niby w jaki sposób? To kit, który wciskają politycy. Nawet nie działając w złej wierze, po prostu nie znając się na tym. To trzeba przerwać. Nie ma jednak debaty nad takimi problemami, choć naprawdę warto.

Prof. Witold Modzelewski

Ekonomista, Uniwersytet Warszawski

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki