"Super Express": - Po tym jak Polska na jakiś czas zrezygnowała z udziału w konkursie Eurowizji, w tym roku znów wróciła na scenę tego festiwalu i od razu pobudziło to naszą wyobraźnię, że oto wysłaliśmy reprezentanta, który w końcu może podbić gusta Europejczyków. Dziwi pana to zainteresowanie Polaków tegoroczną Eurowizją? Wydawało się, że już nikogo ten konkurs nie obchodzi.
Prof. Wiesław Godzic: - W zasadzie nie dziwi. Konkurs Eurowizji - sam w sobie dość niepoważny - został w ostatnich dniach podniesiony do rangi wydarzenia o ogromnym znaczeniu. Przyczyn tego stanu rzeczy dopatrywałbym się w tym, że w innych dziedzinach brakuje nam ostatnio wielkich sukcesów. Nie mamy drugiego Małysza, który tak zawładnąłby zbiorową wyobraźnią, więc szukamy potwierdzenia własnej wartości w takim konkursie jak ten.
- Pana zdaniem nie powinniśmy go traktować ze śmiertelną powagą?
- Myślę, że nie. Trudno bowiem uznać Eurowizję za konkurs, w którym liczą się talenty wokalne. Liczy się przede wszystkim show. I muszę przyznać, że nie bardzo mi się podobało to, że Polska zdecydowała się zaprezentować w ten sposób, że pokazaliśmy silnie rozerotyzowany występ, który tylko potwierdził stereotypy o tym, że w Polsce mieszkają wyłącznie napalone dziewczyny. Oczywiście wysłaliśmy hoże dziewczyny z Mazowsza, ale czy tylko przez ten pryzmat chcielibyśmy być postrzegani przez świat?
- Dla wielu jednak to i tak lepsze niż kobieta z brodą reprezentująca Austrię, która tegoroczną Eurowizję wygrała. Ten akcent erotyczny przegrał z propozycją austriacką, bo erotyka na scenie już się opatrzyła, a kobieta z brodą to jednak coś, czego nie widuje się na co dzień?
- Trochę tak jest. Eurowizja polega na tym, żeby widza czymś zadziwić, przyciągnąć jego uwagę czymś szokującym, oryginalnym. Proszę zwrócić uwagę, że występy stonowane, liryczne gdzieś przepadają.
- Im większym freakiem się jest, tym większe szanse na zwycięstwo?
- Jak widać, w tym konkursie głosuje się na freaków. Na taką strategię postawiła Austria i okazało się, że dobrze to skalkulowała. Do tej pory nie kojarzyliśmy tego kraju z wartościową ofertą muzyczną. Postawiono więc na coś, co sprawi, że oczy całej Europy skierują się właśnie na Austrię. Tylko czy to skuteczny sposób na promocję? Mam wątpliwości. Przekaz jest bowiem jedynie taki, że na ulicach Wiednia można spotkać jako tako śpiewającą kobietę z brodą. Wizerunku danego państwa nie można budować jedynie na marginesie i dziwolągach. To niby jest zabawne, ale raczej w kategoriach rozrywki rodem z XIX w.
- Powinniśmy się obrażać, że austriacka drag queen jest dla Europy ciekawsza niż piękne polskie dziewczyny?
- Na uznanie, którego od Europy oczekujemy, musimy zapracować. Jeśli Polska chciałaby zaistnieć w tym konkursie, powinna postawić na coś nieoczywistego. Pójść na przekór promowanym na Eurowizji gustom. Moglibyśmy zaproponować coś z dużo wyższej półki - np. Możdżera. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że najpewniej byśmy z taką propozycją przepadli. Ale kto wie, może właśnie coś takiego zostałoby docenione. Pokazalibyśmy się bowiem jako kraj, który promuje najlepszych, wirtuozów.
- Polska jako odnowiciel konkursu Eurowizji?
- Dlaczego nie? Moglibyśmy się postarać, żeby ten festiwal przestał być konkursem dziwolągów, a bardziej konkursem wokalnym. Myślę, że jest czas, by powrócić do jakości wykonania. Publiczność wcale nie musi wyć i ryczeć. Zwracajmy bardziej uwagę na gusta, które przecież aż tak się nie zmieniły w ciągu ostatnich lat. Ulegają jednak erozji wskutek działania szalenie prostych piosenek, które same w sobie nie przyciągają uwagi. Proponuję taki eksperyment - proszę się odwrócić od ekranu i spróbować posłuchać tych utworów, które w sobotę zabrzmiały na scenie w Kopenhadze. Okaże się wtedy, że zdecydowana większość z nich to utwory bliźniaczo do siebie podobne. To, co robi różnicę, to to, jak są one sprzedawane widzowi.
- Abstrahując już od jakości Eurowizji. Jako naukowiec traktowałby pan ten festiwal również jako pewien barometr sympatii i antypatii narodowych w Europie? Wydaje się np., że polityka Rosji wobec Ukrainy zebrała ponure dla Rosjan żniwo. Jak zwykle liczyli na ogromny sukces, ale okazało się, że większość krajów w ogóle nie dała punktów reprezentantkom tego kraju.
- Być może to najważniejszy z elementów tego konkursu. Wszyscy oglądamy się na to, jak kto kogo ocenia. Czy lubią nas Czesi, czy Ukraińcy? A kogo my lubimy? Eurowizja zawsze była dość sztucznym, ale jednak festiwalem sympatii i antypatii pomiędzy narodami. Było to szalenie stereotypowe, ale jak się okazuje, stereotypy mają swoją siłę.