"Super Express": - Czy część uczestników Ruchu Narodowego albo Marszu Niepodległości słusznie określa się faszystami ze względu na to, co głoszą bądź jak się zachowują?
Prof. Tomasz Nałęcz: - Byłbym ostrożny w używaniu tego określenia. Pod wpływem doświadczeń II wojny światowej to słowo przestało być już kategorią politologiczną czy historyczną. Nazwanie kogoś faszystą nie jest dziś tylko przyporządkowaniem kogoś do pewnego porządku partyjnego. Dziś to poważny zarzut. W tle pojawia się bowiem pamięć o Holocauście, obozach koncentracyjnych, zbrodniach niemieckich... To zbyt łatwe.
- W ten sposób weszło to do powszechnego słownictwa. Jak określiłby pan jako historyk ugrupowania odwołujące się do ideologii narodowej i antykapitalistycznej - jak ONR?
- Jako ugrupowania radykalnie prawicowe, które żyją własnym życiem. Niech pan zwróci uwagę, że radykalni narodowcy z ONR czy Młodzieży Wszechpolskiej identyfikują się z Dmowskim, ale za głównego wroga uznają Rosję. Tymczasem dla Romana Dmowskiego Rosja była najważniejszym sojusznikiem!
- Biała Rosja.
- Biała, ale obecna też nie jest już jednak bolszewicka. I trudno sobie wyobrazić Dmowskiego, który próbowałby usprawiedliwiać atak na ambasadę rosyjską, tak jak robią to liderzy Marszu Niepodległości. Różnic między Dmowskim a ludźmi, którzy dziś się na niego powołują, można wskazać znacznie więcej. Problem, o którym wielu ludzi mówi jako faszyzmie, polega na czym innym. Na tym, że zawsze jest jakieś grono chuliganów bądź wręcz bandytów, którzy lubią zadymę i awantury. I szukają jakiejś formy zorganizowania się.
- W Polsce nie ma czegoś takiego jak faszyzm?
- Jakieś analogie między dzisiejszymi czasami a początkowym stadium włoskiego faszyzmu bądź niemieckiego nazizmu można zauważyć. Nie mogę jednak stosować inwektywy o faszyzmie. Oczywiście jestem znacznie surowszy w ocenie tych radykalnych ruchów niż np. prof. Żaryn, który patronował marszowi. Niebezpieczeństwo nie tkwi jednak w tym, jak historycznie klasyfikują się te ruchy, ale w pobłażliwości osób publicznych wobec tych ruchów. One nie potępiają tych organizacji, ale potępiają wyłącznie same ekscesy. To uciekanie od problemu.
- Przez ponad 20 lat III RP lewicowi i liberalni intelektualiści przekonywali Polaków, że u nas także może zrodzić się faszyzm.
- Uważam, że przesadzali. To był błąd wyolbrzymienia. Nie powinniśmy przeszacowywać tego zagrożenia. Uliczny radykalizm, nurzający się w ekscesach i szukający wroga w każdym innym, nie jest jeszcze zorganizowaną, przemyślaną ideologią. Minęło te ponad 20 lat i mamy demokratyczną Polskę, w której, jak w wielu krajach, jest jakaś grupa zadymiarzy szukających awantur.