"Super Express": - W rosyjskiej wysokonakładowej gazecie "Komsomolskaja Prawda" ukazał się wywiad z historykiem Jurijem Żukowem, który neguje rosyjską odpowiedzialność za Katyń. Jak pan zareagował na taki tekst?
Prof. Tomasz Nałęcz: - Spokojnie.
- Jako historyka takie twierdzenia pana nie irytują?
- Papier jest cierpliwy i można napisać każdą bzdurę. Moim zdaniem, mówienie takich rzeczy, jakie znalazły się w tym wywiadzie, po prostu dyskwalifikuje autora jako człowieka nauki. Dokumentacja dotycząca zbrodni katyńskiej, którą posiadamy, wystarczy, żeby wiedzieć, kto za nią odpowiada. Naukowiec nawet nie będzie się odnosił do poszczególnych stwierdzeń, bo szkoda na to czasu. Oczywiście, w każdym kraju zdarzają się takie pisarskie wybryki, więc nie ma co robić wokół tego burzy. Chcę wierzyć, że ten wywiad to dowód na rozszerzającą się wolność wypowiedzi w Rosji.
- Rosyjska gazeta przedstawia go jako znanego historyka. Pan się z tym nazwiskiem spotkał?
- Tak. Ten pan już nie pierwszy raz wypowiada się w tym tonie. Natomiast osobiście nie nazwałbym go nie tylko znanym, ale nawet historykiem. Jeśli ktoś prezentuje takie poglądy, to do cechu historyków nie może należeć. Badacz musi być pokorny wobec materiałów źródłowych. W tym tekście nie ma elementarnego szacunku dla powszechnie znanych, w dużej części przekazywanych nam przecież przez samych Rosjan, materiałów.
- Nie jest on samotnym głosem. Podobne tezy wygłasza wielu historyków rosyjskich. Jak by pan ich określił?
- Są sytuacje, kiedy znacznie łatwiej jest okopać się w szańcach mitu i nieprawdy, niż spojrzeć prawdzie w oczy. Nie jest to zjawisko, które cechuje wyłącznie tę sytuację. Prawda, która godzi w wygodny stereotyp, która wymaga bolesnego rozrachunku, sprawia, że przymyka się na nią oczy i karmi narkotykiem kłamstwa.
- "Komsomolskaja Prawda" to nie niszowy periodyk, ale najbardziej poczytna rosyjska gazeta, kojarzona z kręgami władzy. Wywiad, pana zdaniem, odzwierciedla zdanie Putina lub Miedwiediewa?
- Nie sądzę. Przypomnę, że w atmosferze życzliwości kancelarie obu prezydentów przygotowują wizytę Bronisława Komorowskiego i Dmitrija Miedwiediewa oraz rodzin katyńskich w Katyniu i Smoleńsku. Ten głos absolutnie nie wpisuje się w ten dobry, budzący nadzieję klimat przygotowań i traktowanie go jako głos Kremla byłoby absurdem.
- Nie boi się pan, że wywiad z Żukowem i sprawa nierozliczonego Smoleńska sprawią, że pojawią się pytania, jak możemy się spotykać z prezydentem Rosji, kiedy tak traktuje się Polskę i Polaków?
- Liczyć się będzie nie jakaś publikacja w gazecie, ale to, co 11 kwietnia Dmitrij Miedwiediew powie nad grobami katyńskimi. Myślę, że już sam fakt obecności rosyjskiego prezydenta w tym miejscu jest znaczący. Przez wiele lat nie można było do takiego wydarzenia doprowadzić. Dlatego absolutnie nie uzależniałbym oglądu góry przez pryzmat ziarnka piasku, który próbuje tę górę przesłonić.
- Jak pan reaguje na takie głosy?
- Nie przeceniam ich. Wydaje mi się jednak, że przytłaczająca większość Polaków z uznaniem przyjmuje fakt, że pielgrzymce rodzin katyńskich będą w tym roku towarzyszyć prezydenci Polski i Rosji. Będzie to wielkie wydarzenie i nie rozumiem tych słów krytyki, które oczywiście do mnie docierają.
- Ale słyszy pan też te, że nierozwiązana sprawa Smoleńska, delikatnie mówiąc, kładzie się cieniem na tej wspólnej wizycie?
- Myślę, że pojawienie się Dmitrija Miedwiediewa w Katyniu to znaczący krok ku temu, aby znieść ostatnie przeszkody, które Polaków i Rosjan w sprawie katyńskiej dzielą. Jest to na tyle ważna sprawa, że nie odpowiada mi ten sposób myślenia, który chce sprawę Katynia czynić zakładnikiem śledztwa smoleńskiego.
Prof. Tomasz Nałęcz
Doradca prezydenta, historyk