- Słyszał pan apele, że opozycja ma być totalna. Przed laty jednak tak nie było...
- Przed laty polską polityką nie rządził aż tak PR. Opozycja ma też dwa oblicza. Jest jedno prezentowane na spotkaniach, na których dyskutujemy i zapewniają o swojej odpowiedzialności choćby co do wizerunku państwa za granicą. I drugie na tych występach, z których wynika, że wynik wyborów nie może mieć wpływu na zmianę władzy. Nie wystarczy krzyczeć, trzeba też pracować.
- Mówią, że muszą krzyczeć, bo PiS obiecywał zmiany socjalne, a wziął się do "demontażu państwa i demokracji", czyli Trybunał, służbę publiczną...
- To nieprawda. Wszystkie zmiany, które zapowiadaliśmy, są w trakcie opracowywania szczegółów. Większość już w Sejmie. Niestety, po wyborach okazało się, że opozycja przygotowała plan zablokowania różnych instytucji, obsadzając je swoimi ludźmi. Tak Trybunał, jak i stanowiska kierownicze w służbie cywilnej. W ten sposób rząd po wyborach właściwie niczego nie mógłby zrobić, bo opozycja byłaby w stanie przez swoich ludzi to odrzucać!
- Na przykład?
- Choćby wojewodowie. To reprezentanci rządu w terenie. Tymczasem okazuje się, że ich pracodawcami są wskazani jeszcze przez PO dyrektorzy generalni urzędów wojewódzkich, których nie można zmienić. Są w stanie zablokować wiele. To absurd i ten absurd opozycji jest na rękę. Podobnie w ministerstwach z dyrektorami departamentów, wydziałów, którzy po dawnej władzy byli nie do ruszenia. Trzeba było dokonać tych zmian, by móc wprowadzać zmiany, które obiecaliśmy w kampanii.
- Pytanie, ile jeszcze takich zmian jak w Trybunale i służbie cywilnej możecie zrobić...
- Właściwie już nie musimy. Jesteśmy gotowi, by realizować to, co obiecaliśmy w kampanii. Najważniejsze barykady poprzednich władz zostały rozebrane i państwo będzie sprawnie funkcjonować. Opozycję czeka więc rozczarowanie. Musi też zrozumieć, że porażka wyborcza oznacza, że przestali rządzić. Choć Nowoczesna będzie wciąż krzyczeć, a Platforma, walcząc z tą bańką mydlaną, zapewne usiłować ją przelicytować.
- Bańką mydlaną? Pan wierzy, że to raczej PO będzie główną siłą opozycji niż Nowoczesna?
- Trudno przesądzić. Nowoczesna nie jest chyba przygotowana merytorycznie do roli głównej siły opozycyjnej. Kiedy wyczerpie się cierpliwość do radykalnego pokrzykiwania na wiecach, to okaże się, że król jest nagi.
- Te weekendowe manifestacje nie zapowiadają, że może długo się nie wyczerpie?
- Wyczerpie. Ile czasu gromadka rozczarowanych zmianą będzie wychodzić, by podskakiwać i krzyczeć: "Kto nie skacze, ten jest z PiS-em"? W końcu ludzie przekonają się, że to występy tych, którzy bronią swoich stanowisk i przywilejów, a nie chcą się z odsunięciem od władzy pogodzić.
- Poprzednio mobilizacja opozycji odsunęła PiS od władzy. Teraz zaczęli wcześniej.
- To się raczej szybko skończy. Podjęto próbę przeniesienia protestów na arenę europejską, ale to nonsens. Lada moment zrobi się cieplej, u granic Europy pojawi się kolejny milion uchodźców i Unia będzie musiała się zająć naprawdę istotnymi sprawami, a nie niezadowoleniem polskiej opozycji z porażki wyborczej. W Polsce część celebrytów tracących duże dochody nie odpuści. Może jeszcze bankierzy i część środowisk prawniczych. Większość obywateli musi jednak normalnie żyć. I ich interesują ich dochody, poziom życia. Po wprowadzeniu w życie naszych społecznych projektów spodziewam się uspokojenia nastrojów. Ludzie poczują poprawę materialną. A nawet czytelnicy "Wyborczej" czy "Newsweeka" potrzebują spokoju i dostatku.