"Super Express": - Biuro Polityki Społecznej Kancelarii Prezydenta RP przygotowało raport na temat systemu emerytalnego. Autorzy raportu przyznają, że kontrowersyjne podniesienie wieku emerytalnego nie ma wpływu na wysokość przyszłych świadczeń emerytalnych. Rządzący przyznają się do porażki tego projektu?
Prof. Ryszard Bugaj: - Rzeczywiście, podniesienie wieku emerytalnego samo przez się nie musi prowadzić do wzrostu stopy zastąpienia, czyli relacji pierwszej emerytury do ostatniej pensji. Wszystko zależy bowiem głównie od tego, czy ludzie pracują. Owszem, można pracować dłużej, ale tylko wtedy, gdy ma się pracę! Jeżeli bezrobocie utrzymywałoby się na wysokim poziomie, a takiej ewentualności wykluczyć nie można, to samo wydłużenie wieku emerytalnego nie daje żadnych rezultatów. Ten związek zawsze był więc wątpliwy, ale zapomniano o tym powiedzieć w oficjalnej propagandzie.
- Teraz powiedziano. Z raportu wynika też, że w przyszłości wysokość minimalnej emerytury będzie systematycznie spadać w porównaniu z przeciętnym wynagrodzeniem, a emerytura może wynieść zaledwie 20 proc. ostatniej pensji. Ostatnie zmiany w systemie emerytalnym, mimo szumnych zapowiedzi, nic nie dają?
- W gruncie rzeczy mamy tu do czynienia ze znacznie poważniejszą sprawą. Jedna sprawa to wysokość świadczenia zaraz po przejściu na emeryturę. Druga to jej waloryzacja ze względu na inflację i wzrost wynagrodzeń. To, jak ona jest dziś liczona, sprawia, że emeryci są wyłączeni z owoców wzrostu gospodarczego. A koszty życia emeryta wraz z wiekiem wzrastają. Najczęściej zaraz po przejściu mamy dwuosobowe gospodarstwo domowe, jako tako utrzymane i nie ma większych problemów ze zdrowiem. To z czasem się zmienia - emeryci zostają sami, trzeba zainwestować w utrzymanie domu i coraz więcej łożyć na leczenie. Mniej więc martwię się o nowych emerytów, a dużo bardziej o tych, którzy mają 75-80 lat.
- Problemy starszych emerytów nie są, niestety, przedmiotem refleksji...
- No właśnie, a ich sytuacja staje się dramatyczna. Pytanie, co z tym zrobić.
- Właśnie.
- Cudownych rozwiązań zapewne nie ma. Być może warto byłoby objąć ubezpieczeniem emerytalnym wszystkich, by poprawić bilans funduszy ubezpieczeniowych.
- Dla niektórych wspomniany na początku raport może być pretekstem albo do dalszego zwiększania wieku emerytalnego, albo podwyższania składek ZUS.
- Podwyższenie składki nie byłoby problemem. Problemem jest, by wszyscy składki płacili proporcjonalnie do zarobków. Dziś np. wojskowi czy sędziowie i prokuratorzy nie płacą składek, a dostają bardzo wysokie emerytury. Jest też problem składek osób samozatrudnionych. To grupa bardzo niejednolita, bo są w niej ludzie biedni, ale także prawdziwe rekiny. Wszyscy jednak płacą składkę - 60 proc. wysokości przeciętnego wynagrodzenia. Problem polega na tym, że te osoby są grupą targetową dla PO.
- I nikt tego raczej nie ruszy. W myśleniu rządzących nie pojawia się też problem osób zatrudnionych na często nieoskładkowanych umowach śmieciowych. Rządzący pękają z dumy, że uelastycznili rynek pracy, ale zupełnie zapomnieli, jak to wpłynie na system emerytalny?
- Oczywiście, w długim okresie to pułapka. Tym osobom będzie się należeć emerytura minimalna, która dziś wynosi 900 zł! Brutto! Co więcej, do tej emerytury trzeba dopłacać z budżetu, a będzie ogromna presja, żeby tym ludziom jakoś pomóc. Nie będzie wyjścia i trzeba będzie sięgnąć do głębokich kieszeni. Myślę, że to perspektywa 10-15 lat.
- Naświetliliśmy tu mnóstwo problemów. A do tej pory receptą na nie było jedynie podniesienie wieku emerytalnego. Jeśli chcemy poważnie rozmawiać o emeryturach, to trzeba szerszej refleksji?
- Absolutnie się z panem zgadzam. Zresztą reforma wieku emerytalnego jest sama w sobie niefortunna i wątpię, żeby się ostała. Nawet jeśli PiS nie dojdzie do władzy.