- No właśnie, w zasadzie prezydent proponuje proste odwrócenie reformy PO. To może i jest spełnieniem jego obietnic wyborczych, ale nie sprawia, że emerytom będzie się lepiej żyło.
- Dlatego mam bardzo mieszane uczucia w stosunku do tej propozycji. Trzeba bowiem zdawać sobie sprawę z tego, że ten nowy-stary wiek emerytalny oznacza, iż świadczenia będą bardzo niskie. Oczywiście, powinny być niższe niż osób, które pracują dłużej, ale ta dysproporcja powinna być w jakiś sposób złagodzona. W ogóle warto porozmawiać o tym, że w istniejący system - niezależnie od wieku przechodzenia na emeryturę - wpisana jest wewnętrzna redystrybucja, na której korzystają tylko najbogatsi. Świadczenie jest proporcjonalne do kapitału i ludzie zarabiający w ciągu życia więcej, gromadzą więcej środków i do tego żyją dłużej, więc z tego systemu bardziej korzystają. Może czas wprowadzić degresję świadczenia względem kapitału, by system emerytalny bardziej wyrażał solidarność społeczną.
- O tym wszystkim prezydent mówił zdawkowo lub wcale. Podobnie trudno powiedzieć, jakie koszty dla budżetu przyniesie jego propozycja. Ludzie prezydenta twierdzą, że koszt reformy to 40 mld zł, a rzecznik rządu - że 400 mld zł. Spora dysproporcja.
- Te liczby to czysta demagogia, bo żeby to wyliczyć, trzeba przyjąć wiele założeń, by uczciwie powiedzieć o kosztach propozycji prezydenta. Nie uważam jednak, żeby rozsądne uelastycznienie wieku przechodzenia na emeryturę miało stanowić jakąś katastrofę dla budżetu. Żeby jednak było to rozsądne, trzeba sprawę gruntownie przedyskutować. Tego czasu przed wyborami nie będzie.
Zobacz: Bogusław Sonik: Tusk chce być jak Van Rompuy