"Super Express": - Zjednoczona Lewica reklamuje pani kandydaturę do Senatu jako alternatywę dla Romana Giertycha, z którym zmierzy się pani w okręgu wyborczym. Czuje się pani biczem bożym na byłego szefa LPR?
Prof. Monika Płatek: - Nie, nie czuję się biczem bożym na Romana Giertycha. Oczywiście, gdyby PO wystawiła przeciwko niemu swojego kandydata, który dawałby głosującym szansę na wybór, to pewnie nie byłoby mojej kandydatury. Nie traktuję jednak tego jako bicz boży, nie traktuję tego jako próbę utarcia nosa panu Giertychowi. Nie jest to nawet starcie Dawida z Goliatem. To po prostu szacunek dla wyborców i wyborczyń.
- Pani, osoba o bardzo liberalnych poglądach, nie czuje jednak misji wyrugowania tego byłego endeka z polskiej polityki, do której usilnie próbuje wrócić?
- Za dużo lat i za mało czasu, żeby podejmować się takich misji. Czuję jednak potrzebę, by dać ludziom wybór. Nie jest tak, że beze mnie wyboru by nie było, ale moja kandydatura wzbogaca ofertę wyborczą w tym konkretnym okręgu. Oprócz pana Giertycha i mnie jest jeszcze kandydat PiS i mecenas Smoktunowicz. Moją satysfakcją nie będzie to, że pokonam Romana Giertycha, ale fakt, że wyborcy będą mieli całe spektrum poglądów kandydatów, między którymi mogą wybierać.
- Zastanawia mnie, po co pani ten Senat. Sama pani wie, jak żenujący bywa tam poziom debaty. Choćby w ważnej dla pani sprawie in vitro, gdzie senatorowie różnych opcji opowiadali, delikatnie mówiąc, niezbyt mądre rzeczy. Nie będzie tam pani rwać sobie włosów z głowy, słuchając takich wynurzeń?
- Nie będę rwać sobie włosów z głowy, bo mam ich za mało, żeby marnować je na takie rzeczy. Ta debata o in vitro jest dla mnie argumentem, żeby do Senatu startować. Nie jestem lekiem na całe zło, nie zjadłam wszystkich rozumów i w razie dostania się do Senatu miałabym tylko jeden głos. To mało, ale już to daje możliwość nadania tonu debatom i wpływania na innych. Jest jeszcze jedna rzecz, która przekonała mnie do startu.
- Jaka?
- Pomysły PiS na zmiany w konstytucji budzą moje obawy, bo mogą naruszyć porządek prawny w Polsce. Jeśli przez najbliższe cztery lata będziemy mieli rządy bardziej prawicowe bez ruszania konstytucji, to przeżyjemy je. Ale jeśli przez te cztery lata rozwali się porządek konstytucyjny, to obudzimy się potem w bardzo nieciekawej rzeczywistości. Chcę być w parlamencie, żeby spróbować temu zapobiec.
- Myśli pani, że autorytet Senatu da się jeszcze uratować? Przecież obciąża go nie tylko sprawa in vitro. Senatorowie poparli też na wskroś polityczne i psujące państwo referendum prezydenta Komorowskiego.
- Trochę inaczej na to patrzę. Sprawa tego referendum pokazała coś bardzo ważnego - że jak politycy chcą coś przeprowadzić, to w parlamencie, bez względu na to, kto w nim zasiada, da się podjąć różne decyzje. I nie jest tak, że nie da się znaleźć pieniędzy na różne cele. Jak się chce, to zawsze się znajdą. Budujące było też to, że to referendum pokazało, iż Polacy są dojrzałym społeczeństwem i potrafią wyczuć, kiedy robi się ich w konia.
- Czemu postawiła pani na Zjednoczoną Lewicę, która nawet w tak szerokim froncie wygląda na lewicę schyłkową?
- Przekonała mnie do startu Barbara Nowacka, która jest zresztą dowodem na to, że po lewej stronie jest nadzieja na lepsze. Na listach Zjednoczonej Lewicy mnóstwo jest młodych ideowych ludzi, jak Joanna Erbel, Paulina Piechna-Więckiewicz, Krystian Legierski, którzy myślą inaczej o polityce. Ci ludzie mogą być nową jakością i trzeba spróbować.
- Pani jest optymistką, bo ja za tymi ludźmi widzę SLD-owski beton partyjny, który nieraz niszczył ideowych ludzi w partii.
- Nie sądzę, że ten beton będzie mógł takich ludzi wygryźć. Nie wiem, czy jestem optymistką, ale widzę Wandę Nowicką, Roberta Biedronia czy Annę Grodzką i wiem, ile udało im się zrobić mimo wszystkich swoich perypetii partyjnych. Wierzę, że można zrobić jeszcze więcej.