"Super Express": - Dwadzieścia lat narzekań, że polscy politycy się kłócą i nie potrafią porozumieć. I kiedy mamy sytuację, w której każda koalicja jest możliwa, panu się to nie podoba...
Prof. Marcin Król: - Narzekam, gdyż głosując, chcę wiedzieć, kogo wybieram do władzy. Nie pierwszy raz zanosi się na sytuację, w której politycy oszukają elektorat. Jakiś czas temu mieliśmy zapowiedź koalicji PO-PiS. Głosowałem na ten pomysł i skończyło się na Samoobronie i LPR. Dawniej głosowałem na Unię Wolności i skończyło się na koalicji z ZChN. Wyborca powinien wiedzieć, na co się go skazuje. I nie może być zaskakiwany jakąś przedziwną kombinacją.
Przeczytaj koniecznie: Jarosław Kaczyński STRACIŁ wszystkie OSZCZĘDNOŚCI!
- Koalicje to coś normalnego w demokracji parlamentarnej.
- PiS i SLD różnią się za bardzo. I to, co u nas się dzieje, jest niepoważne. Wiem, że czynnik polityczny jest istotny i scenariusz PO, SLD i PSL jest dziś pewien na 90 proc. Ale to też będzie koalicja z gruntu fałszywa. Właśnie ze względu na SLD.
- W Niemczech dochodziło do koalicji, w których z jednej strony w rządzie znajdowali się przedstawiciele SPD, a z drugiej prawego skrzydła CSU.
- Ten przykład jest słuszny tylko po części. Nie jest tak, że w Berlinie każda koalicja w parlamencie jest możliwa. CDU/CSU raczej z postkomunistami się nie porozumie... We Francji są też np. dwie tury wyborów i każdy obywatel może mieć wpływ na koalicje. Może należałoby się zastanowić nad czymś takim u nas?
- Nie kryje pan jako publicysta swoich sympatii. I tu pojawia się zarzut, że protestując przeciwko nagłej eksplozji możliwości koalicyjnych SLD i PiS, sprzeciwia się pan po prostu perspektywie odsunięcia od władzy Platformy...
- Ależ paradoksalnie najgłośniej powinni tę sprawę podnosić zwolennicy PiS! Przecież związek tego ugrupowania z SLD byłby zaprzeczeniem wielu rzeczy, które głoszą. Oczywiście na rozszerzeniu możliwości koalicyjnych zależy wszystkim, bo daje im to większe możliwości przetargowe. Będą kombinowali...
- Dlaczego zatem te koalicje tak pana rażą?
- Bo jako wyborca nie wiem, na czym miałyby się opierać. Czy np. związek SLD z PiS opierałby się na kwestiach społeczno-gospodarczych? Powiedzmy, że to jest lewica, która chce zwiększenia pensji minimalnych, wzrostu wydatków socjalnych i sprzeciwia się komercjalizacji szpitali, to może taka koalicja z PiS nie byłaby taka dziwna. Tyle że SLD takich rzeczy wcale nie mówi! Nie zajmuje się wykluczonymi. To partia lewicowa, która nie wysuwa lewicowych haseł poza sferą obyczajową. Zajmuje się in vitro, związkami mniejszości. To też rzeczy ważne, ale jednak w polityce drugorzędne. I stoją w sprzeczności z poglądami PiS.
Patrz też: Marta Kaczyńska chodzi z wujem na imprezy
- Wyemigruje pan, gdyby doszło do koalicji PiS, SLD i PSL?
- To oczywiście tylko taki zwrot publicystyczny, którego użyłem... Na pewno byłyby to jednak rządy, w których trudno byłoby mi dostrzec coś pozytywnego.
- Sprowadzając politykę do konkretów i porównując np. budżety kolejnych rządów z ostatnich lat, trudno byłoby mi uzasadnić te obawy. SLD, PiS czy PO - nie było tu jakiejś przepaści...
- Ma pan rację. W praktyce PiS nie był taki straszny, jak się go malowało i maluje. Może było tu więcej gadania polityków tej partii. Tyle że w polityce to gadanie ma swoje znaczenie. Widzę też w PiS trzy sprawy, które są dla mnie niedopuszczalne: antyeuropejskość, antyniemieckość i antyrosyjskość. Dodam do tego dążenie do wzmocnienia władzy wykonawczej i służb specjalnych. PiS rządził jak rządził i nie wydaje mi się, żeby umiał inaczej. Nic na to nie wskazuje.
- Odsunięcie Platformy od władzy wydaje się panu realne?
- PO straciło nieco w oczach wyborców nie tyle ze względu na realne wpadki, co błędy medialne. Są krytykowani za nieróbstwo, a przecież coś tam jednak robią. Oczywiście nie jest to działalność na miarę marzeń wyborców, ale ataki są mocno przesadzone. Czy może stracić władzę? W związku z tymi możliwościami koalicji wszystkich ze wszystkimi zapewne tak. Choć szanse na dobry wynik SLD w granicach 18 proc. zmniejszają takie prawdopodobieństwo. Gdyby mieli ok. 8 proc. i byli języczkiem u wagi, to zapewne koalicja PiS-SLD byłaby bardziej prawdopodobna.
- Dlaczego lepszy wynik lewicy ma to prawdopodobieństwo zmniejszać?
- Bo to groziłoby odejściem połowy sympatyków! Mając w granicach 18 proc., będą się czuli za mocni, by iść na jakieś dziwne kompromisy. Przecież z tych 18 proc. będą mogli zrobić w kolejnych wyborach 38 proc.! Choć kto wie, czy ambicje pana Napieralskiego i kilku jego kolegów nie przeważą już teraz? Dziwiłbym się jednak, gdyż to są młodzi ludzie i mają czas, żeby poczekać na kolejne rozdanie z lepszym wynikiem.
- Wielu polityków Sojuszu obawia się, że związek z PO skończy się dla nich tak jak związek LPR z PiS...
- Koalicja z Platformą nie spowoduje kompromitacji wewnętrznej w ich szeregach i to jest zapewne ważniejsze. Podejrzewam, że taka koalicja mogłaby wbrew pozorom bardziej zaszkodzić PO. W partii Tuska jest wielu polityków bliższych PiS niż którejkolwiek innej partii. Odrzuca ich jednak estetyka i retoryka tego ugrupowania. Dla nich związek z SLD mógłby być naprawdę ciężki. O koalicjach zadecyduje jednak sprawność medialna Tuska. Jest w tym fantastyczny i jego zaangażowanie w kampanię może sprawić, że PO ominie rafę w postaci takiej koalicji. Choć w Platformie jest wielu świetnych ludzi, to talent medialny premiera jest chyba jedynym ich atutem w kampanii.
Prof. Marcin Król
Filozof, historyk idei, współpracownik "Wprost"