"Super Express": - Jak pan ocenia dwa lata śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej?
Prof. Lucjan Piela: - Niestety, wygląda na to, że żadne naprawdę poważne śledztwo się nie toczyło. Komisja ministra Millera zakończyła prace konkluzjami, choć nie dysponowała wszechstronnymi badaniami oryginalnych materiałów. Z naukowego punktu widzenia może mieć to tylko status hipotezy. Owszem, dochodzenie nie musi być szybkie. Czasem po prostu nie może i trwa latami. Tyle że to powinny być bardzo drobiazgowe ustalenia, bez żadnych wstępnych założeń.
- W pracach komisji ministra Millera brali udział eksperci...
- Nie neguję, że są ekspertami w jakichś dziedzinach. Zgodzili się jednak zrobić rzecz, na którą naukowiec zgodzić się w tych warunkach nie może. Od początku niepokoiło mnie, że wyjaśnianie oparto w zbyt dużej części na niepewnych domniemaniach psychologicznych. Przypuszczano, że ktoś z kimś rozmawiał. Mniemano, że powiedział to czy tamto. Kojarzyło mi się to z "mniemanologią stosowaną profesora Stanisławskiego", a ja i moi koledzy myśleliśmy o fizyce, technice, aerodynamice...
- Premier Tusk i politycy PO odrzucali powołanie międzynarodowej komisji naukowców, którzy pomogliby tę tragedię wyjaśnić. Pamiętam, że padały słowa: "więcej wiary w polskich naukowców i prokuraturę".
- Nie przypominam sobie takiej deklaracji rządu, ale na pewno takiej komisji nie było i nie ma. To błąd. Wracając do wiary w polskich naukowców... Odrzucanie naukowców ze względu na narodowość, to jakieś totalne nieporozumienie. Przywoływanie tu wiary to trącący prowincjonalizmem nonsens. Nigdy w świecie nauki czegoś takiego nie spotkałem. Naukowcy są lepsi lub gorsi. Jeżeli mamy dostęp do najlepszych, to należy ich brać! Bez względu na narodowość, na najlepszych światowych specjalistów nie należy żałować pieniędzy!
- Ma pan wrażenie, że polskie władze nie chciały najlepszych?
- Niestety, nie widzę takich starań. Prof. Michael Baden, patolog śledczy i sława światowa nr 1, sam przyjeżdża do Polski i oferuje pomoc... Rząd powinien jeszcze mu sowicie zapłacić, że łaskawie się pojawił. I próbować ściągnąć kolejnych! Tymczasem mamy sytuację, w której on się musi napraszać, a strona polska... nie chce go i to zdecydowanie! To już jest coś, co przekracza moje pojęcie jako naukowca.
- List, którego jest pan sygnatariuszem, podpisało 18 naukowców. Jest jakiś odzew władz na ten list?
- 40-milionowy naród ma swoją naukę i możliwości badawcze, ale nikt ze znanych mi doskonałych uczonych nie został o taką pracę ani teraz, ani wcześniej poproszony. Prof. Piotr Witakowski z AGH organizuje jednak 22 października konferencję naukowców, którzy pochylą się nad różnymi hipotezami. Zaproszeni też będą eksperci, którzy stanowili zaplecze naukowe komisji rządowej. To naturalne i zrozumiałe, bo badania muszą być obiektywne, a ich obliczenia i analizy na pewno będą rozważane z naukową powagą. Te i pozostałe hipotezy będą poddane próbom w dyskusji i naukowym sporze, to normalna procedura w nauce.
- Przez lata pracował pan za granicą. Na Zachodzie sięga się w takich sprawach po naukowców chętniej niż u nas?
- Kiedy w latach 1984-1986 byłem wizytującym profesorem w Cornell University w USA, miała tam miejsce katastrofa promu kosmicznego Challenger. Do zbadania przyczyn powołano komisję, do której od razu zaproszono wybitnych uczonych. Wśród nich Richarda Feynmana, genialnego fizyka, laureata Nagrody Nobla. I... to właśnie on znalazł powód. Drobiazg, małą, gumową uszczelkę, która w temperaturze poranka, kiedy nastąpił start, miała zmniejszoną wytrzymałość i stawała się krucha.
- Feynman miał szczęście? Intuicję?
- Szczęście sprzyja najlepszym. Tym, którzy są przygotowani merytorycznie. Inny z noblistów, również fizyk, Luis Alvarez, z własnej inicjatywy badał film z zabójstwa prezydenta Kennedy'ego. Zwrócił uwagę, że w dwóch chwilach (a czas miał tu kluczowe znaczenie) odblask na karoserii minimalnie się zmienia z powodu przelotu kul i odkształcenia blachy towarzyszącego fali uderzeniowej. Alvarez wykazał, że nie było strzału z przodu, choć przez lata uważano, że trzeci strzał mógł nastąpić z tej strony (a więc, że Oswald nie strzelał sam). W Polsce zastanawiamy się zaś nad rolą brzozy w Smoleńsku! Amerykanie, zamiast się jałowo kłócić, sięgnęli po najlepszych naukowców. Owszem, nie mamy może takich geniuszy jak Feynman, ale, zapewniam, i nasz 40-milionowy kraj dysponuje superspecami w wielu dziedzinach nauki.
- Właśnie, dlaczego tej sprawy brzozy nie można do końca wyjaśnić?
- Nie jestem w stanie tego zrozumieć. Wydaje się, że stało się to już kwestią wiary! Część wierzy w to, że brzoza mogła mieć istotny wpływ na katastrofę. Druga część wierzy, że nie miała żadnego. Na razie ani jedna, ani druga strona nie ma dowodu na kontakt skrzydła z tą brzozą. Przecież to powinna być sprawa nauki, a nie wiary. Można sprawdzić, czy na przekroju brzozy są jakieś mikrofragmenty skrzydła lub farby. Przecież obecnie możemy zobaczyć poszczególne atomy, a tam cały czas muszą być ich jeszcze miliardy! Co więcej, znajdując odłamki można zrobić atomową spektroskopię absorpcyjną. To taki "odcisk palca" składu pierwiastkowego. Jeśli okazałby się identyczny ze składem na danym fragmencie skrzydła, które przecież istnieje, to w zasadzie byłby to koniec sporu. Do tego takie sprawdzenie byłoby bardzo tanie.
- Co pańskim zdaniem mogło zdarzyć się w Smoleńsku?
- Cokolwiek się zdarzyło, zdarzyło się według praw fizyki, a nawet konkretnie według zasad dynamiki Newtona. Dziwiliśmy się, że nie zwrócono się w stronę obliczeń... W ogóle dziwiliśmy się przebiegowi tego śledztwa. W niczym nie przypomina drobiazgowych badań opartych na materiale dowodowym. Wyobrażałem sobie, że duży zespół ludzi kompletuje w Polsce w odpowiednich warunkach wrak. Znajdujemy w Smoleńsku przysłowiową, najdrobniejszą śrubkę, wkładamy ją do plastikowego worka opisując z dokładnymi współrzędnymi, gdzie została znaleziona i pełną dokumentacją fotograficzną 3D... Patrzymy, czego brakuje... Nic takiego nie miało miejsca.
- Były za to pamiętne zdjęcia z wesołego cięcia wraku przez rosyjskich żołnierzy, rozbijania w nim szyb...
- To było przygnębiające. Takie przenosiny wraków na tzw. zdrowy rozum powinny odbywać się pod najbardziej drobiazgową kontrolą fotograficzną, ze szczegółowymi zapisami, bo coś może zwrócić uwagę specjalistów, nawet coś drobnego, a istotnego.
- Czy nie oznacza to bezpowrotnego zniszczenia materiałów dowodowych?
- Źle się stało, ale potęga współczesnej nauki jest wielka. Choć, owszem, może się zdarzyć, że rozwiązanie jakiegoś problemu jest czułe na "warunki początkowe". Wtedy możemy być w kropce. To powinno się jednak zdarzać rzadko. Mnie i kilkunastu moich kolegów ze świata nauki bardziej niepokoi brak normalnego podejścia do tych badań.
- Nie mają panowie obaw, że teraz przyklei wam się łatkę "PiS-owskich naukowców"? Jak wielu, których nie zachwyca oficjalne śledztwo...
- Takie prymitywne epitety zastępują pustkę. Gdy brak merytorycznych argumentów i nie wiadomo, co powiedzieć. Chyba nikt z inicjatorów listu nie jest zaangażowany w żadną z partii (nie wiem, gdyż nie interesowaliśmy się tą kwestią). Podchodzimy do tego w ogóle z innej strony: fizyka i chemia są apolityczne. Zresztą to przecież zaniepokoiło nie tylko nas. Były premier i minister sprawiedliwości Włodzimierz Cimoszewicz, którego dalibóg trudno wiązać z PiS, stwierdził, że śledztwo smoleńskie prowadzone jest jak dochodzenie w sprawie włamania do garażu na Pradze. Niestety, po dwóch latach mam wrażenie, że nawet dochodzenia w sprawie włamań do garażu prowadzone są jednak poprawniej.
Prof. Lucjan Piela
Chemik, były dziekan i wykładowca Uniwersytetu Warszawskiego