"Super Express": - Wielomiliardowe inwestycje z okazji EURO 2012 zaciemniły realny stan naszej gospodarki? Bez nich bylibyśmy w kryzysie?
Prof. Krzysztof Rybiński: - EURO 2012 skumulowało wiele inwestycji w krótkim czasie. W przypadku nowych miejsc pracy było to naprawdę duże wydarzenie. Nie chodzi przecież tylko o stadiony, ale drogi, mosty, autostrady itp. W 2012 r. jeszcze nie tak bardzo, ale w 2013 r. na pewno odczujemy jednak efekty negatywne.
- To znaczy?
- Inwestycji zabraknie, część firm zbankrutuje, w innych będą duże zwolnienia. Po kilku latach tłustych przyjdzie kilka lat chudych, bez tej koniunktury. Może nie będzie to skala problemu Ukrainy, gdzie mówi się po EURO o bankructwie państwa, ale Polacy odczują spowolnienie wzrostu gospodarczego. Ja uważam nawet, że będziemy na minusie i będzie recesja.
- Ile osób może stracić pracę w związku z końcem świata kreowanym po EURO 2012?
- W samym sektorze budowlanym i u kooperantów może nawet 200 tysięcy osób. Większość tych miejsc pracy powstała głównie pod inwestycje EURO 2012. Owszem, firmy szukają możliwości znalezienia zamówień w innych sektorach. Te, które specjalizowały się w drogach, teraz szukają szans np. w energetyce. Te nowe inwestycje na pewno nie będą jednak na tyle duże, by zniwelować tę różnicę.
- Czy, paradoksalnie, nie pomoże nam to, że spora część inwestycji się nie udała? To, co mieli skończyć przed EURO, skończą po...
- Dane, które musiał przesłać do Brukseli rząd, pokazują, że kilka dróg dokończonych zostanie, ale generalnie inwestycje publiczne w relacji do PKB spadną w najbliższych trzech latach o połowę. A miały olbrzymie znaczenie dla naszego wzrostu. Przez najbliższe dwa lata nie mamy też co liczyć na inwestycje prywatne.
- Dzięki EURO poprawiła się infrastruktura. W jakiś sposób także wizerunek Polski. To podobno miało pomóc w tej kwestii.
- I generalnie jest to pozytywna rzecz po EURO i poprawia atrakcyjność Polski. Tyle że w okresie globalnej dekoniunktury inwestycje prywatne generalnie maleją. Inwestorzy patrzą też np. na to, jakie płacą podatki. Podatki wzrosną, więc atrakcyjność Polski spadnie. EURO to także wzrost kosztów utrzymania. I to wszystko powoduje, że nie wiemy, jaki ten bilans EURO 2012 będzie. Czy przeważą plusy i infrastruktura, czy minusy i nieszczęsne podatki.
- Rząd rzeczywiście coraz usilniej poszukuje wszelkich źródeł wpływów do budżetu... To przesądzone, że podatki pójdą w górę? I które z nich?
- Wygląda na to, że niestety wszystkie. Podatek osobisty PIT przy inflacji efektywnie pójdzie w górę. CIT wzrośnie. Co do podatku VAT - przy recesji dług publiczny może w przyszłym roku przekroczyć 55 proc. PKB. Wtedy podatek VAT rośnie w dwóch krokach do 25 proc.
- Mówi się o nowym podatku od nieruchomości...
- Nie tylko o nim. Minister finansów już teraz szuka innych możliwości. Wzrosną np. mandaty. Minister założył, że uzyska z nich w tym roku ponad miliard złotych. Nie wiem, czy to jest realne. Interesujące jest jednak, że pierwszy raz mandat nie jest traktowany jako instrument mający wpłynąć na kierowców, ale jako źródło dochodów do budżetu. Do tego wzrost opłat w samorządach za parkowanie... Gdziekolwiek pan spojrzy, mamy zapowiedzi nowych podatków.
- Minister Rostowski swoim "podejściem księgowego" może szkodzić pozytywnym stronom EURO 2012?
- Żyjemy w świecie globalnej konkurencji podatkowej. Jeżeli rząd przesadzi ze wzrostem podatków, to inwestorzy to zauważą. To ich zniechęci, a o sile gospodarki kraju świadczą zazwyczaj inwestycje sektora prywatnego. Inwestycje publiczne realizują często ważne cele, jak budowę dróg. Część z nich jest jednak podejmowana z powodów pozaekonomicznych. I te mogą być nietrafione, przynosić straty...
- Mówi pan o stadionach?
- Nie tylko, ale także. Symbolem problemów jest Portugalia lub stadion olimpijski w Kanadzie. Pytanie, czy nasz los będzie przypominał Portugalię, czy jednak inne kraje. Infrastruktura zarabia na siebie np. w Hiszpanii, ale Polska nie jest Hiszpanią, z jej tradycją piłkarską i liczbą turystów. Będzie nam trudno.
- Czyli do Stadionu Narodowego będziemy wszyscy dokładać?
- Nie mówię, że się nie uda, ale to będzie gigantyczne wyzwanie. W Warszawie zbudowano przecież dwa stadiony. To, delikatnie mówiąc, trudne do uzasadnienia. Mecze piłkarskie będą się odbywały na Legii. Narodowy będzie więc musiał szukać innych niż piłkarskie źródeł dochodów.
- Czytałem o wzroście zadłużenia wielu miast w związku z EURO. Grubo ponad 50 proc. rocznych dochodów Gdańska, Poznania, Wrocławia...
- Te miasta, które się zadłużyły, będą miały problem. Dla budżetu Gdańska czy Poznania sam stadion nie jest przecież aż takim obciążeniem, by zbankrutowały. To kilkadziesiąt milionów i one sobie poradzą. Tyle że nowe, dodatkowe wydatki, których nie uda się pokryć dochodami, pojawiają się wtedy, gdy w budżetach miast będzie mniej pieniędzy.
- Czyli także nowe podatki?
- Nie tylko nowe podatki, ale także niższa jakość życia. W Warszawie, a nawet Krakowie, choć tam nie było EURO 2012, spodziewam się ograniczenia inwestycji oraz wzrostu podatków i opłat, takich jak za wieczyste użytkowanie. To będzie też oznaczało zamykanie szkół, przedszkoli, zwolnienia. W ciągu najbliższych 2-3 lat będzie to codzienność wielu gmin w Polsce.
Prof. Krzysztof Rybiński
Ekonomista, rektor Uczelni Vistula