"Super Express": - Kiedy kataklizm, taki jak trzęsienie ziemi i tsunami, uderza w jedną z największych gospodarek świata, od razu rodzi się pytanie, jak wpłynie to na światową gospodarkę. Jakie są pana prognozy?
Prof. Krzysztof Rybiński: - Oczywiście nie wiemy jeszcze, jakie będą ostateczne skutki tego kataklizmu. Widać jednak, że to, co już się stało, ma wpływ na rynki finansowe. Już widać spadek indeksów na giełdzie w Tokio oraz na większości światowych parkietów. Niestabilna sytuacja panuje również na rynkach walutowych. Jeżeli coś takiego dzieje się w trzeciej gospodarce świata, musi odbić się to na rynkach międzynarodowych.
- Gospodarka Japonii już od jakiegoś czasu przeżywa poważne trudności. Ubiegłotygodniowy kataklizm nie spowoduje kolejnych zawirowań i tylko pogłębi problemy, z którymi boryka się rząd w Tokio?
- Japonia ma za sobą dwie stracone dekady. Wszystko zaczęło się w 1990 roku od pęknięcia bańki spekulacyjnej na rynku nieruchomości. Potem nastąpił szereg błędów popełnionych w polityce gospodarczej i pieniężnej. Kraj się izolował, co skutkowało brakiem konkurencji na rynku wewnętrznym. Dodatkowo nie podjęto działań przeciwko stagnacji i deflacji, a w konsekwencji depresji.
- Czego możemy się spodziewać w takim krajobrazie gospodarczym?
- Po pierwsze, obniżenia majątku, który gromadzony był przez wiele dekad. Część tego majątku została utracona w ciągu kilku godzin. Po drugie, musimy jednak pamiętać, że paradoksalnie na wzrost gospodarczy taka katastrofa wpływa pozytywnie. Oczywiście w najbliższym czasie Japończyków czeka okres załamania gospodarczego, gdyż wiele firm przestało funkcjonować, a popyt i podaż znacznie spadła. Wkrótce trzeba będzie jednak rozpocząć inwestycje, które w normalnych warunkach nie miałyby miejsca, takie jak odbudowa infrastruktury, a nawet całych miast. Koniunktura może więc ulec poprawie w perspektywie kilku kwartałów.
- Budżet państwa będzie w stanie udźwignąć taką skalę odbudowy?
- Nie zapominajmy też, że Japonia to najbardziej zadłużony kraj świata. Dług publiczny sięga 200 proc. PKB. Programy inwestycyjne finansowane przez rząd, a takich z pewnością nie zabraknie, mogą doprowadzić do jeszcze większego wzrostu długu publicznego i z czasem jeszcze większych problemów fiskalnych.
- Pojawiły się już prognozy, że wyłączenie japońskich elektrowni atomowych spowoduje w Kraju Kwitnącej Wiśni wzrost zapotrzebowania na gaz i ropę, a to z kolei może spowodować wzrost cen tych surowców na rynkach światowych. Na ile realna to możliwość?
- Popyt na surowce energetyczne rośnie niezależnie od katastrof naturalnych, dlatego że kraje szybko rozwijające się, takie jak Chiny, Indie czy Brazylia, potrzebują coraz więcej energii. Nie sądzę, żeby w krótkim czasie wydarzenia w Japonii spowodowały wzrost cen surowców energetycznych. Pamiętajmy, że budowa elektrowni gazowej trwa przynajmniej trzy lata. Nawet jeśli zostaną podjęte decyzje o zawieszeniu inwestycji w energetykę jądrową i skoncentrowaniu sił na innych źródłach energii, wzrost popytu na gaz będzie długim procesem. Ważniejszy jest popyt na energię w krajach wschodzących.
- A co z rynkiem ubezpieczeń? Konsekwencje klęski żywiołowej w Japonii już dotknęły brytyjskie firmy ubezpieczeniowe, których notowania na giełdach spadły. Ewentualny kryzys tego sektora mógłby spowodować kolejną falę kryzysu finansowego?
- Pamiętajmy, że firmy ubezpieczeniowe dokonują reasekuracji, czyli część ryzyka odsprzedają reasekurantom. Kiedy huragan Katrina uderzył w południowe wybrzeże Stanów Zjednoczonych, akcje firm ubezpieczeniowych znacznie spadły. Także w przypadku Japonii wszyscy oczekują, że z tytułu odszkodowań ubezpieczyciele poniosą straty i ich akcje lecą w dół. Nie sądzę jednak, żebyśmy mieli do czynienia z jakimś systemowym problemem firm ubezpieczeniowych. Trzęsienie ziemi czy tsunami to klęski, które zdarzają się raz na jakiś czas i firmy mają takie wydarzenie wkalkulowane w swoją działalność.
- Klęska żywiołowa w Japonii jako odosobnione zjawisko może nie być aż tak niebezpieczna. Jednak w połączeniu z trwającym kryzysem euro czy rewolucjami w krajach Bliskiego Wschodu może stworzyć wybuchową mieszankę?
- Z pewnością tak. Klęska w Japonii wydarzyła się w bardzo niedobrym czasie. Światowa gospodarka jest obecnie bardzo niestabilna. Mamy co prawda wzrost gospodarczy, ale tylko dlatego, że kilka banków centralnych zdecydowało się na drukowanie pieniędzy. Gdyby tego zaprzestały, świat znów pogrążyłby się w recesji. Wydarzenia w Japonii powodują, że zaufanie inwestorów jeszcze bardziej się obniża.
- Obserwujemy jakieś nerwowe ruchy na rynkach?
- Inwestorzy nie kupują akcji, ale lokują swoje pieniądze w bezpieczne obligacje amerykańskiego rządu czy franka szwajcarskiego. Niewiele więc brakuje, żeby to zaufanie, które powoli się odbudowywało, znów zostało nadwątlone i trend się odwrócił. Sytuacja wymaga, żeby liderzy Unii Europejskiej w miarę szybko dogadali się w sprawie tego, co zrobić, żeby Europa znów stała się konkurencyjną w skali globalnej gospodarki i uniezależniła się od zawirowań na światowych rynkach.
- Jak ewentualne pogłębienie problemów gospodarczych w Japonii może wpłynąć na polską gospodarkę?
- Firmy samochodowe, które inwestują w Polsce i zostały dotknięte przez tsunami, w najbliższym czasie dokonają zapewne szybkiej rewizji swoich strategii. Trudno przewidzieć, jakie decyzje zostaną podjęte. Nie wiemy jeszcze, czy w związku ze stratami finansowymi tempo ekspansji zagranicznej zostanie wyhamowane. Na pewno, żeby zminimalizować ewentualne straty dla polskiej gospodarki, musimy być jeszcze bardziej konkurencyjni niż zwykle. Jeśli Japończycy uznają, że jesteśmy atrakcyjnym miejscem do inwestowania, nie mamy co się obawiać, że będą się z naszego kraju wycofywać.
Prof. Krzysztof Rybiński
Ekonomista, rektor WSEI w Warszawie