"Super Express": - 11 listopada znów bardziej dzielił, niż łączył. Zamiast wokół daty odzyskania niepodległości budować wspólnotę, umacniały się wrogie wobec siebie plemiona. Powinno nas to martwić?
Prof. Kazimierz Kik: - Myślę, że nie, bo to w końcu minie. Jestem przekonany, że dojrzejemy do wspólnego świętowania. Na razie żyjemy jeszcze oceną roku 1989. To, jak dziś patrzymy na tę datę, sprawia, że jesteśmy podzieleni. Na 11 listopada 1918 roku patrzymy przez pryzmat roku, w którym upadł u nas porządek komunistyczny. Po jednej stronie mamy tych, którzy patrzą na wydarzenia tego roku jako wiekopomne wyzwolenie się spod wpływu Związku Radzieckiego. Dla innych - tych, którzy na transformacji ustrojowej stracili - to ciąg niepowodzeń, a kraj nadal nie jest w pełni wolny. Cały ten spór odbywa się na łonie obozu postsolidarnościowego i kwestią jednej-dwóch generacji jest to, kiedy ten spór w końcu wygaśnie. Odejdzie wraz z tymi, którzy dziś czują się przegrani.
- Niektórzy uważają, że 11 listopada dzielił już przed wojną i tak musi być też dzisiaj. Ale rozumiem, że te przedwojenne spory dziś nie mają nic do rzeczy?
- Co do oceny 11 listopada w dużej mierze się zgadzamy. Oczywiście są pewne analogie. I tamta niepodległość, i ta z 1989 roku były kontestowane przez prawicę. W naszej historii powtarza się więc pewien schemat, w który wpisuje się to, jak polska prawica nie może się pogodzić z porządkiem, który zrodził się i przed wojną, i w ostatnich 25 latach.
- Dlaczego to prawica ma być głównym winowajcą podziałów?
- Prawica nie mogła wtedy i nie może dzisiaj pogodzić się z tym, że Polska nie została zbudowana na jej obraz i podobieństwo. Po 1918 roku niezadowolenie prawicy skończyło się zabójstwem prezydenta Narutowicza wybranego dzięki wsparciu mniejszości narodowych, bo już było dowodem, że nie będzie budował Polski dla Polaków. Także dziś nie akceptuje ona demokratycznie wybranych władz, tworząc swoje państwo w państwie i czekając na to, kiedy będzie mogła zaprowadzić swój porządek. Jest w tym coś fatalistycznego, co wynika, moim zdaniem, z pazerności na władzę. Ta z kolei napędzana jest poczuciem wyłączności na polskość.
- Osią sporu było i jest to, kto kocha Polskę mocniej, a kto mądrzej. Póki ten podział będzie trwał, póty nie mamy co myśleć o szukaniu tego, co wspólne?
- To nie spór, to aspirowanie prawicy do uznania nadrzędności swojej wizji. Mamy więc do czynienia z dogmatycznym narzucaniem polskości. To podejście karmi się tym, że z racji uwarunkowania historycznego Polska późno weszła w nowoczesność. Wielu Polaków nadal mentalnie tkwi w zaborach i prawica tę mentalność próbuje wykorzystać. Całe szczęście z roku na rok, z dekady na dekadę stajemy się coraz bardziej nowoczesnym narodem i nadrabiamy stracony czas względem krajów Zachodu. Wkrótce więc retoryka prawicy straci na znaczeniu i znikną głębokie podziały w polskim społeczeństwie.