Prof. John Samples, politolog: Barack Obama bez konkretów

2011-01-28 3:22

Orędzie prezydenta USA o stanie państwa komentuje amerykański politolog, profesor John Samples

"Super Express": - Barack Obama na półmetku prezydentury wystąpił z orędziem do narodu. Reakcje na jego treść są raczej negatywne. Dominuje przekonanie, że był to wyłącznie wstęp do walki o reelekcję...

Prof. John Samples: - Niestety, w dużej mierze to prawda. Obama wykorzystał jedną z okazji do występu przed olbrzymią publicznością, by skomentować kwestie zajmujące pierwsze strony gazet. Ponieważ jest dobrym mówcą, potrafi przy takiej okazji przedstawić się w mediach takim, jakim chciałby być widziany. Była to też próba odwrócenia negatywnych tendencji z minionych dwóch lat. A pamiętać należy, że większość Amerykanów odrzuciła jego politykę. Tym razem też nie przedstawił zbyt wielu konkretów.

Patrz też: Orędzie Bronisława Komorowskiego: Trzeba budować mosty, a nie nowe mury

- Nie było czegoś, co pozytywnie zaskoczyło ekspertów?

- Był jeden element, którego się nie spodziewano. Myślę tu o zapowiedzi reorganizacji rządu i administracji. To coś, o czym waszyngtońska biurokracja nie mówiła, a nawet nie myślała przez dekady. Ostatni raz taka reforma miała miejsce w latach 70. Oczywiście tu też unikał konkretów, poprzestając na miękkiej obietnicy. Ta ostrożność jest uzasadniona. Obama czuje, że wyczerpał już limit obietnic, a sondaże też mu nie sprzyjają. Poza tym po przegranych wyborach do Kongresu może znacznie mniej niż w pierwszej połowie kadencji. A tamtego czasu nie wykorzystał. Odchudzenie rządu spodobałoby się jednak ludziom.

- To było kolejne z rzędu wystąpienie skupione na sprawach wewnętrznych. Polityka zagraniczna już trwale zeszła na drugi plan?

- W przypadku tej administracji na pewno. I na miejscu Europejczyków nie spodziewałbym się tu zmiany. Stany mają w polityce wewnętrznej tyle problemów, przede wszystkim gospodarczych, że wszystko inne musi zejść na dalszy plan.

- Obama wspomniał jednak o "odrodzeniu amerykańskiego przywództwa". Po co?

- Cóż, jeżeli nie jesteś w stanie nic zrobić, starasz się przynajmniej inspirować innych. A Obama nie ma dziś ani możliwości, ani siły na odgrywanie istotnej roli międzynarodowej. Próbuje więc błyszczeć retorycznie. Co mu pozostało?

- Obama zapowiedział cięcia i zamrożenie wydatków, by po chwili zadeklarować wzrost wydatków. O co mu chodzi?

- Była to próba nawiązania jakiejś współpracy z Republikanami. Bez niej Obama może właściwie tylko trwać, oczekując końca kadencji. Podkreślił więc, że rozumie problem, jakim jest zadłużanie państwa. Ale po chwili obwarował to deklaracją, że istotne dla niego projekty nie mogą ucierpieć przez oszczędności. Opozycja nie mogła tego przyjąć dobrze. Rzeczywistość będzie zatem wyglądała tak jak do tej pory. Przez dwa lata jakieś drobne kompromisy, ale żadnego wielkiego kroku. I wzajemne wycinanie ważnych dla siebie projektów. Niestety, Obama nie potrafi doprowadzić do głębszej współpracy rządu z opozycją, co udało się Clintonowi.

- Nawiązanie do ambicji z czasów "syndromu Sputnika" brzmi jak apel o taką współpracę. Wówczas podbój kosmosu ze strony Moskwy pobudził USA do większych wydatków na naukę i innowacyjność...

- Tu rzeczywiście można by uzyskać szersze poparcie dla pewnych podstawowych badań. Nie wykluczam, że Republikanie byliby skłonni to poprzeć.

- Podczas orędzia i debaty Republikanie i Demokraci siedzieli na sali wymieszani. Może to sygnał dobrej woli?

- To wyłącznie sygnał tego, że obie strony wiedzą, na czym polega teatr polityczny i potrafią skorzystać z sytuacji. To było konieczne ze względu na masakrę w Arizonie. Za chwilę siądą na swoich miejscach i wszystko wróci do normy. Norma polega zaś na tym, że obie strony nie tylko się nie lubią, ale nie mają do siebie zaufania.

- Na ile mają do siebie zaufanie sami Republikanie? Chyba pierwszy raz przy okazji orędzia wystąpienie opozycji było podzielone na dwa głosy: głównego trzonu i przedstawicielki Tea Party...

- To rzeczywiście niespotykane. Siła Tea Party rosła zresztą nie tylko w opozycji do Demokratów, ale także swoich. Do głównej linii Partii Republikańskiej, nawet za czasów Busha. Z jednej strony Republikanie nie do końca mają zaufanie do działaczy Tea Party i starają się ich kontrolować. Z drugiej mają jednak ambicje przejęcia całości władzy w państwie i odebrania Białego Domu Obamie. A Tea Party rozwijając się, napędza Republikanom wiele głosów. Przy okazji debat są też użyteczni jako strażnicy wydatków publicznych i spraw podatkowych.

Prof. John Samples

Dyrektor Cato Institute, wykładowca John Hopkins University