Prof. Janusz Majcherek: Skojarzenia z III Rzeszą są niestety uzasadnione

2013-11-05 3:00

Teksty dziennikarzy sugerujących, że mieszkańcy prowincji przywożą do Warszawy wszy i są podatni na prostactwo, komentuje socjolog i publicysta prof. Janusz Majcherek.

"Super Express": - W portalu należącym do wydawcy "Gazety Wyborczej" zamieszczono felieton "Warszawę zaatakowały wszy słoikowe". Autor Marcin Sztetter sugeruje, że przyjezdni, czyli tzw. słoiki, przywożą wszy do stolicy, bo ich prowincjonalne rodziny żyją w brudzie. Wysnuł to z tego, że w prywatnym przedszkolu jego córki, w którym, jak podkreśla - są ludzie "czyści i na poziomie", pojawiały się cyklicznie po świętach.

Prof. Janusz Majcherek: - O ile wiem, ten tekst został już usunięty ze stron?

- Tak. Po serii negatywnych komentarzy Agora usunęła go, zamieszczając informację: "W tym miejscu znajdował się tekst, który nie powinien zostać opublikowany w serwisie". Czy te tezy nie kojarzą się panu z opisywaniem przez propagandę III Rzeszy Żydów jako roznoszących wszy i tyfus?

- Myślę, że intencje autora nie były aż tak daleko idące, aczkolwiek pańskie skojarzenie jest niestety uzasadnione. Niezależnie od tego, czy opisujemy jakąś grupę jako roznoszącą insekty czy choroby, jak wszawica, czy też zezwierzęcamy kogoś, opisując jako szczury czy insekty, jest po prostu niedopuszczalne.

- Czy ten tekst nie jest jednak wyrazem przeniesienia do mediów pogardliwych podziałów ze świata polityki? Tomasz Lis, redaktor naczelny "Newsweeka", choć pochodzi z Zielonej Góry, po referendum w Warszawie pisał: "ordynarna, prymitywna kampania PiS może dawać rezultaty w jakichś mieścinkach na Podkarpaciu, ale w Warszawie ludzie mają jednak alergię na prostactwo".

- Nigdy bym tego w ten sposób nie ujął. Politycy często używają takiego języka, mając interes w podsycaniu konfliktu, ale dziennikarze powinni od niego stronić. Ich powinnością jest opisywać konflikt, a nie brać w nim udziału. W Polsce część środowisk dziennikarskich dała się w ten konflikt uwikłać i stała się częścią wzajemnie zwalczających obozów. Trochę jak w mediach amerykańskich... Tam z jednej strony liberalne, a z drugiej np. stacja Fox też wpisały się w obozy polityczne i atakują się bez pardonu.

- To porównanie z USA przenosi się na społeczeństwo?

- Trochę tak. Amerykanie są bardziej podzieleni, geograficznie oddaje to także podział na Demokratów i Republikanów, a określenie "wojna kultur" zostało stworzone właśnie tam. Z tym trzeba się nauczyć żyć, ale nie należy podsycać. W Polsce jest też coś takiego jak strach przed PiS czy lęk przed IV Rzeczypospolitą. I wielu ludzi ma skłonność krytykowania tych, którzy stanowią jako grupa bazę społeczną dla tej partii. Co najmniej dyskusyjne jest jednak to, czy powinno to być uzasadnieniem do agresywnych tekstów dziennikarskich, ocierających się o pogardę. Tym bardziej że nie jesteśmy wcale jako Polacy aż tak bardzo podzieleni.

- Wielu twierdzi, że już jesteśmy.

- Porównując elektoraty dwóch największych obozów, rzeczywiście widać, że są to dwie różne Polski. Daleko nam jednak do podziałów, które mają miejsce w USA czy krajach, takich jak Hiszpania, Węgry czy Włochy. Dzielimy się raczej na Polskę A i Polskę B, na Polskę wiejską i miejską, co jest ewenementem w Europie, gdyż nigdzie nie ma aż tak dużego odsetka społeczności wiejskiej.

- Której to społeczność wielkomiejska się brzydzi i nie życzy sobie w swoich pięknych, czystych i oświeconych miastach?

- Jako krakowianin mam dość ambiwalentny stosunek do Warszawy i warszawiaków, ale mieszkańcy dużych miast powinni sobie zdać sprawę z jednego. Metropolie są miejscem osiedlania się imigrantów, zarówno z kraju, jak i w przypadku Europy z zagranicy. I aspirując do miana metropolii, trzeba się z tym pogodzić. Właśnie dzięki temu są metropoliami i się rozwijają. I mieszkańcy stolicy powinni się cieszyć, a nie pogardzać ludźmi, którzy chcą przyjeżdżać i może stać się "lemingami".

Prof. Janusz Majcherek

Socjolog i publicysta "Tygodnika Powszechnego"