Prof. Jan Żaryn: Bojkotować Grossa, karanie to absurd. Zgadzasz się?

2011-02-15 16:45

Propozycję ścigania Jana Tomasza Grossa za nieprawdy zawarte w jego publikacjach komentuje historyk Instytutu Pamięci Narodowej, profesor Jan Żaryn.

- Ludzie skrzykują się na portalach internetowych w celu zbojkotowania najnowszej książki Jana Tomasza Grossa "Złote żniwa". Proszą także IPN o zajęcie stanowiska w tej sprawie. Z czego wynika tak gwałtowna reakcja?
Prof. Jan Żaryn: - Książka Grossa po prostu nas obraża. Podobnie jak poprzednia "Strach", która pod względem warsztatowym budzi wiele zarzutów, choć niewątpliwie jest lepiej udokumentowana. Zawsze można dowieść tchórzostwa i innych niegodnych zachowań, ale autor patologiczne zachowania przyjmuje za normę społeczną. Książki te obrażają nasz naród, bo próbują udowadniać te rzeczy, abstrahując od realiów II wojny światowej. "Złote żniwa" są pisane z wyraźną niechęcią, a miejscami nawet nienawiścią do polskości. Zgadzam się też z profesorem Bartoszewskim, że książka na pewno nie służy dialogowi polsko-żydowskiemu, a nawet go utrudnia. Jest krokiem wstecz.

- Internauci domagają się też od IPN wszczęcia śledztwa przeciwko książce i skierowania sprawy do sądu. To dobry kierunek?
- Nie jestem zwolennikiem prawnego rozwiązywania takich spraw, jak nierzetelność historyczna. Stworzyłoby to precedens rzutujący na budowanie poprawności politycznej, w której możemy się łatwo zagubić. Prawo stanowione nie jest ani jedynym, ani najlepszym narzędziem oddziaływania w relacjach wspólnotowych. Dużo solidniejsza jest podstawa moralna danej wspólnoty. Gdyby udało się nam wykreować zbiorową opinię niechęci wobec zjawiska, takiego jak obrażanie uczuć narodowych czy religijnych, ma to moc oddziaływania dużo silniejszą niż jednorazowy wyrok sądu.

- Już wcześniej były podejmowane próby postawienia Grossa przed sądem za znieważenie narodu polskiego.
- I nic z tego nie wyszło. Osobiście nie znam przypadku, by IPN kiedykolwiek skierował postępowanie wobec jakiegoś autora na drogę sądową. To byłby absurd - stosowanie mechanizmów, które są przewidziane na inną kategorię czynu, czyli na przestępstwo. Nie uważam Grossa za przestępcę, ale za marnego historyka. To dwie różne kwalifikacje - prawna i etyczna. Wprowadza do książki kategorie etyczne, a niechęć do Polaków nie jest przestępstwem. Jeśli praca jest nierzetelna, haniebna i marna - a tak jest w tym przypadku - to prowadzi się z nią nawet bardzo ostry dialog. Ściganie z urzędu autorów książek zniszczyłoby IPN.

- Są jednak w ustawie o IPN konkretne artykuły (nr 54. i 55.), które mówią o odpowiedzialności karnej za publiczne negowanie zbrodni komunistycznych i faszystowskich. Teoretycznie więc IPN mógłby pociągnąć do odpowiedzialności karnej?
- Tak, ale nie w tym przypadku. Mamy tu do czynienia z inteligentnym autorem, który się mocno pilnuje i nie tworzy jednoznacznych zdań, które mogłyby stanowić podstawę do oskarżenia o kłamstwo komunistyczne czy nazistowskie. Używa np. takich sformułowań jak "prawdopodobnie", "być może" i tak prowadzi narrację, żeby żaden artykuł się do niego nie stosował. Te artykuły nie dotyczą zdań i treści, które nie są napisane wprost, a jedynie kryją złe intencje. A złych intencji nie da się udowodnić.

- Wobec tego za jakie treści można autora pociągnąć do odpowiedzialności karnej?
- Za takie sformułowania jak "polskie obozy koncentracyjne". Ale również tutaj lepszym rozwiązaniem jest ugoda bądź wymuszenie przeprosin. Gdy to nie poskutkuje, zawsze pozostaje izolacja środowiskowa, np. gazet, które decydują się na takie pomówienia. Droga sądowa to ostateczność.

- Czyli obecny bojkot książki Grossa i Wydawnictwa Znak na portalach internetowych to wyjście optymalne?
- Tak. Jeśli wydawnictwo decyduje się na publikację tej książki, to liczy się z tym, że będzie oprotestowana z perspektywy etycznej, a nie z perspektywy prawa stanowionego. Tylko że powinno wziąć na siebie odpowiedzialność za tę decyzję. Tymczasem dziś mamy taką sytuację, że wydawnictwo decyduje się na wydanie książki, a z drugiej strony ustami jego szefowej przeprasza tych wszystkich, którzy są dotknięci treścią tej pracy. To nielogiczne i obliczone na cyniczny utylitaryzm. Bo jeśli uważa się książkę za obraźliwą, to się odstępuje od zamiaru publikacji i ponosi odpowiednie koszta związane z umowami, które wcześniej podpisano.