Antoni Dudek

i

Autor: Andrzej Lange/Super Express Antoni Dudek

Prof. Antoni Dudek: PiS wygrał najtrudniejsze wybory. Jesienią może sam rządzić

2019-05-26 21:47

W wyborach parlamentarnych frekwencja będzie o 20 proc. wyższa niż w europejskich. I siłą rzeczy będą zyskiwać formacje duże. Mali nie przetrwają. Po drugie – PiS wygrywa. Może nie miażdżąco. Ale pamiętać należy, że Prawo i Sprawiedliwość osiągnęło wygraną w wyborach dla siebie najtrudniejszych. W wyborach jesiennych będzie PiS łatwiej - mówi "Super Expressowi" prof. Antoni Dudek. Politolog i historyk, UKSW

„Super Express”: – Jak ocenia pan wstępne wyniki wyborów do Parlamentu Europejskiego?
Prof. Antoni Dudek: – Jeśli te sondażowe wyniki się potwierdzą, to będzie to oznaczało, że Polska zmierza w kierunku systemu dwupartyjnego. Maluchy utoną. To znaczy, ktoś, kto ma dziś procent, nie będzie mieć większych szans na to, by w ogóle zaistnieć w wyborach parlamentarnych.
– Dlaczego?
– W wyborach parlamentarnych frekwencja będzie o 20 proc. wyższa niż w europejskich. I siłą rzeczy będą zyskiwać formacje duże. Mali nie przetrwają. Po drugie – PiS wygrywa. Może nie miażdżąco. Ale pamiętać należy, że Prawo i Sprawiedliwość osiągnęło wygraną w wyborach dla siebie najtrudniejszych. W wyborach jesiennych będzie PiS łatwiej.
– Co dalej z Koalicją Europejską? Formacja ta osiągnęła wynik, który pozwala na to, by dalej działać w tej formule?
– Teoretycznie Koalicja Europejska powinna przetrwać. Jednak kluczowym będzie pytanie o to, ile – już wg oficjalnych wyników – uzyska Polskie Stronnictwo Ludowe. Bez wsparcia PSL kilka procent może stracić. Jeśli byśmy próbowali traktować te wybory jako sondaż przed głosowaniem jesiennym, to PiS najprawdopodobniej będzie mieć największy klub parlamentarny w Sejmie. A jeśli – co bardzo prawdopodobne – żaden maluch nie wejdzie, wówczas będzie mieć dalej samodzielną władzę. A więc kluczowe jest to, czy jakaś trzecia siła jesienią w ogóle będzie w stanie zaistnieć.
– Konfederacja, która jednak przekracza próg, Kukiz’15, jeśli się odrodzi, Wiosna Biedronia czy może PSL, które wyjdzie z Koalicji Europejskiej – czy którakolwiek z tych formacji ma szanse jeszcze zaistnieć na scenie politycznej?
– Być może PSL rzeczywiście zdecyduje się na samodzielny start. Ma struktury, zakorzenienie w regionach. Może tam nastąpić zmiana – albo obalenie Kosiniaka, albo sam Kosiniak zmieni strategię. W przypadku Konfederacji tych liderów jest wielu. I napięcia między Kowin-Mikkem, Grzegorzem Braunem, Liroyem i narodowcami mogą być poważnym problemem przed wyborami jesiennymi. Tej formacji nie wróżę na dłuższą metę sukcesu właśnie dlatego, że jest tam zbyt wielu generałów. Ale niezależnie od tego, jedno nie ulega wątpliwości – Koalicja Europejska przegrała najłatwiejsze dla siebie wybory. A PiS jest niekwestionowanym faworytem jesienią.

– Na początku kampanii dominowały tematy socjalne, obietnice Prawa i Sprawiedliwości. Potem były spory światopoglądowe, wreszcie sprawa dyskusji o pedofilii w Kościele. Międzynarodowy temat ustawy 447. Ale żadna z tych spraw nie dotyczyła Unii Europejskiej, a przecież wybieraliśmy Parlament Europejski…
– Był jeden temat europejski, czyli waluta euro. Był on niewygodny dla Koalicji Europejskiej, ponieważ liderzy tej formacji nie mogą jednoznacznie powiedzieć, że są wspólnej walucie przeciwni. Tymczasem Polacy są wobec owej waluty, delikatnie mówiąc, sceptyczni. Schetyna powiedział za granicą, że natychmiast po powrocie do władzy rozpocznie starania o wejście do strefy euro. Takie coś odbiera w Polsce głosy. Bo Polacy widzą, jak jest na Litwie i na Słowacji. PiS umiejętnie ten temat rozgrywał, sądzę, że coś na tym ugrał.
– Wynik wyborów znów nie dał miażdżącego zwycięstwa ani jednej, ani drugiej stronie wielkiej wojny kulturowej. Ona będzie trwać?
– Przy dość precyzyjnym założeniu, że żadna ze stron nie przechyli szali zwycięstwa na swoją stronę, trzeba się zastanowić, jak ten nierozstrzygalny spór rozwiązać. Moim zdaniem warto się zastanowić, czy nie pomoże tu decentralizacja państwa, dzięki której tym, że sprawy światopoglądowe, np. legalizacja związków partnerskich, miałyby być rozstrzygane lokalnie, w samorządach, a państwo zajmowałoby się sprawami ważnymi strategicznie, dla bezpieczeństwa kraju.
– Miałaby to być recepta na to, by kampanie takie jak ostatnia były bardziej merytoryczne, mniej ideologiczne, i czy jest to w ogóle realne?
– To są dwie kwestie. Po pierwsze, na dziś nie jest to realne. Ale za rok, gdy będzie prezydent z innego obozu niż rząd, a może się to stać – gdy np. rządzić będzie PiS, a prezydentem będzie Tusk albo odwrotnie – rząd przejmie PO, a fotel prezydenta zachowa Andrzej Duda – wtedy obecny ostry podział sprawi, że skuteczne rządzenie stanie się niemożliwe. Prezydent będzie mógł zablokować wszystko. I wtedy obie strony mogą się dogadać. I rozwiązaniem jest odebranie prezydentowi prawa weta. A jednocześnie danie w zamian kontroli nad wojewodami, którzy koordynowaliby politykę samorządową. Rząd zajmowałby się sprawami strategicznymi – takimi jak kwestia wody – już teraz mamy okresy suszy, a po nich zagrożenia powodziowe, za 10 lat w niektórych regionach zabraknie wody. Innym problemem są sprawy energetyczne, gdzie niebawem, to kwestia lat, nie dekad, może dojść do masowych wyłączeń prądu w poszczególnych regionach. Wreszcie kwestie demografii. Stąd dla rządu są zbyt duże wyzwania, by zajmować się sprawami ideologicznymi.
– Więc rozsądnie oddać to samorządom?
– Jestem sobie za to w stanie wyobrazić sytuację, w której na konserwatywnym Podkarpaciu związki partnerskie zalegalizowane nie są, a na Pomorzu są wprowadzone. Co do szczegółów, to oczywiście temat do dyskusji. Stowarzyszenie Inkubator Umowy Społecznej, którego jestem członkiem, prowadzi na ten temat dyskusję na stronie Zdecentralizowanarp.pl. Uważam, że także ostatnia kampania pokazała, że politycy zbyt wiele uwagi poświęcają sprawom ideologii, które spokojnie mogłyby być scedowane na samorządy. A państwo powinno się zająć poważnymi wyzwaniami, bo nadchodzą naprawdę trudne i niebezpieczne czasy.