Prof. Antoni Dudek: Dla komunistów powstańcy byli pomocnikami Hitlera

2014-08-02 4:00

Wywiad Super Expressu z prof. Antonim Dudkiem

"Super Express": - Powstanie Warszawskie było jednym z najbardziej niewygodnych dla władzy komunistycznej wydarzeń w historii Polski. Czemu mieli z tym taki problem?

Prof. Antoni Dudek: - Powstanie Warszawskie było ukoronowaniem akcji "Burza", a więc największą próbą ustanowienia legalnych władz polskich reprezentowanych przez rząd w Londynie na wyzwolonych spod niemieckiego panowania terenach. Co prawda z militarnego punktu widzenia akcja "Burza" była korzystna dla nadciągającej Armii Czerwonej, bo w jej ramach AK prowadziła pomocnicze akcje dywersyjne, ale z punktu widzenia komunistów chcących przejąć władzę w Polsce była wroga i propagandowo zupełnie nie do przyjęcia. Stąd i Powstanie spotkało się z wrogością komunistów.

- Udało się im przemilczeć Katyń, ale o Powstaniu Warszawskim w PRL mówiono. Skąd ta różnica, skoro oba wydarzenia podważały legitymizację ich rządów?

- Przede wszystkim w efekcie Powstania Warszawa została zrównana z ziemią. Wszyscy o tym wiedzieli i nie dało się tego zmilczeć. Z kolei z Katyniem rzecz nie była tak oczywista. Nikt, oprócz enkawudzistów strzelających do polskich oficerów, tych zbrodni nie widział. Oczywiście, choć wokół Powstania nie panowała zmowa milczenia, w okresie Polski Ludowej wcale się o tym wydarzeniu ciepło nie mówiło.

- Choć narracja w okresie komunizmu nie była jednolita. Jak się ona zmieniała?

- Do 1956 roku uważano Powstanie za obłęd dowództwa Armii Krajowej, które - co już było kompletną paranoją tej propagandy - chciało we współpracy z Niemcami przeciwstawić się Armii Czerwonej i powstrzymać jej zwycięski pochód ku Berlinowi.

- Jak okres odwilży zmienił tę narrację?

- Wyraźnie ją stonowano. Pozwolono na pamięć o Powstaniu i obchody rocznicy jego wybuchu. Pojawiał się do tego komentarz o bohaterstwie zwykłych powstańców i cierpieniu ludu Warszawy, który przeciwstawiano błędom dowódców.

- Wszystko to pięknie wpisywało się w marksistowską ortodoksję - wielcy posiadacze reprezentowani przez rząd w Londynie wykorzystali ludność do walki o utrzymanie swojego systemu wyzysku.

- Tak. Tu tkwiła zasadnicza różnica z okresem wcześniejszym. Powstańcy nie byli już współpracownikami Hitlera, ale ich naiwność, zapał do walki dowództwo wykorzystało we wrogich wobec Polski Ludowej celach.

- Okres od 1956 roku do upadku komunizmu przedstawiał tę samą wersję, czy ona jakoś się zmieniała?

- Z czasem ta propaganda łagodniała. Jak się porówna epokę Gomułki do lat 80., widać, że w ostatniej dekadzie PRL można było o Powstaniu mówić niemal wszystko. To wtedy wyszła książka prof. Ciechanowskiego, w której była mowa o wstrzymaniu sowieckiej ofensywy na Wiśle. Co prawda nie można było sobie pozwolić jeszcze na krytykę Stalina, ale swoboda dyskusji była naprawdę duża. Podobnie było z kultem Powstania - z każdą dekadą było znacznie lepiej.

Zobacz: 70. rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego. Zobacz oryginalne ZDJĘCIA i OPISY wydarzeń z 1 sierpnia 1944 r.

- Co spowodowało tę liberalizację?

- W latach 80. komuniści z jednej strony mieli zupełnie inne problemy, a z drugiej - zdawali sobie doskonale sprawę z istnienia ogromnego drugiego obiegu. Wiedzieli, że ich propaganda musi być zupełnie inaczej skonstruowana. Zresztą z punktu widzenia legitymizacji ich władzy sprawa Powstania Warszawskiego nie była już tak groźna.

- Pojawiają się głosy, że ci, którzy kwestionują sensowność Powstania, idą pod rękę z komunistami i ich propagandą. Zgadza się pan?

- Trzeba oddzielić propagandę komunistyczną od sporu o sens Powstania, który jest sporem realnym. Nie jest tak, że każdy, kto podważa sens Powstania, jest od razu komunistycznym propagandystą. Tym bardziej że ten spór toczył się przez cały okres powojenny wśród emigracji londyńskiej, którą trudno o sympatie do PRL podejrzewać.

- Po której stronie sporu jest pan?

- Ja sam jestem sceptyczny wobec Powstania, ale rozumiem, dlaczego ono wybuchło. Nie podzielam skrajnych poglądów w stylu Piotra Zychowicza, że to był absolutny obłęd. Uważam po prostu, że ci, którzy podejmowali decyzje, znaleźli się w niezwykle trudnym położeniu i nie byli w stanie przewidzieć skutków tych decyzji. Gdyby wiedzieli, że Powstanie potrwa 63 dni i zakończy się zniszczeniem Warszawy, zapewne nie wydaliby rozkazu do walki. Liczyli, że po kilku dniach wkroczą Sowieci i może tym razem nie zakończy się aresztowaniami, jak na innych obszarach, gdzie działała AK i Armia Czerwona.

- Nie przewidzieli, że Stalin zupełnie wstrzyma ofensywę na Wiśle?

- Właśnie. Zupełnie nie wzięli tego pod uwagę. Niemniej rozumiem tę ogromną psychologiczną presję, której byli poddani dowódcy. Jeśli przez lata żołnierze Państwa Podziemnego szykowali się do walki z Niemcami i zobaczyli, że Sowieci są już po drugiej stronie, chcieli w końcu dać nauczkę okupantowi. Natomiast na poziomie zimnej politycznej kalkulacji wywołanie Powstania Warszawskiego było zbyt pochopną decyzją.

ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail