"Super Express": - Czy przez ostatnie 25 lat nie za bardzo przyzwyczailiśmy się do myślenia, że państwo daje obywatelowi wędkę, a nie rybę, i że każdy powinien radzić sobie sam? Niektórzy nie mają możliwości skorzystania z wędki.
Prof. Andrzej Rychard: - Polacy przez ten czas bardzo cierpliwie przechodzili rynkową transformację i poziom protestów był zaskakująco niski. Reformy rynkowe Balcerowicza przeszły tak naprawdę bardzo miękko. Kolejne lata zaznaczyły się ewolucją typu protestów i spraw, których protesty dotyczą. Im bardziej gospodarka się rozwijała, tym bardziej na pierwszy plan zaczęły wychodzić potrzeby o charakterze socjalno-społecznym, jak dostęp do służby zdrowia, edukacji czy kultury. Państwo nie bardzo umie na to reagować, a co więcej, ludzie też nie do końca potrafią wyrażać te protesty. Wszystkie strony się dopiero tego uczą. Protesty rodziców dzieci niepełnosprawnych w Sejmie to przykład tej zmiany.
- Gdy tylko ktoś protestuje, zwracając się o pomoc państwa, od razu pojawiają się głosy - i to nie tylko ze strony władz - że żeby dać jednym, trzeba zabrać drugim. Jak jest z solidarnością społeczną w Polsce?
- Kwestie społeczne będą coraz ważniejsze, ale istnieje też ograniczona tolerancja dla protestów, które dotyczą poszczególnych grup społecznych. Ludzie zdają sobie sprawę z ograniczonych środków państwa. Widzimy też, że jeden protest ciągnie za sobą drugi. Rodzice dorosłych osób niepełnosprawnych też mają swoje dramaty. Ludzie jednak wiedzą, że na wszystko nie starczy i że jakieś wybory muszą być dokonane.
- Ciężko jednak nie zgodzić się z postulatami rodziców w Sejmie. Pomoc państwa nie pozwala im na godne życie.
- Dlatego trzeba przemyśleć całą politykę społeczną, zastanowić się, jakie są priorytety, kryteria wyboru, komu pomóc.
- Czy w takim razie polskie państwo to robi?
- Nie. Państwo to robi słabo. Przez pewien czas żyło w przekonaniu, że rynek wszystko załatwi. Rynek rzeczywiście może dużo załatwić, ale w każdym społeczeństwie zawsze będą istnieć grupy, które nie zaspokoją swoich potrzeb za pomocą rynku. Dla nich potrzebne są instytucje państwa opiekuńczego. Polityka społeczna nie może dostrzegać tylko tych najgłośniejszych. Grupy, które pozostają poza możliwościami protestu, które nawet nie są w stanie przyjechać do Sejmu, często są jeszcze bardziej potrzebujące.
- Życie w realiach gospodarki wolnorynkowej nie sprawiło, że wielu z nas krytycznie ocenia ludzi, którym państwo powinno pomagać, i trochę zbyt łatwo nazywa ich roszczeniowcami?
- Rzeczywiście chyba za mocno postawiliśmy na wolny rynek i odrzuciliśmy wszelkie idee zabezpieczenia społecznego. Ale to się zaczyna odradzać. Konieczność dopasowania się do rynku spowodowała, że często uważamy, iż zwracanie się o pomoc świadczy o chęci wymuszenia czy wyciągnięcia czegoś. A ludzie czasem mają prawo oczekiwać pomocy. Ta świadomość będzie narastała w Polsce, ale to nie znaczy, że będzie rosła tolerancja społeczeństwa dla żywiołowych, spontanicznych protestów, które od razu sięgają szczytów władzy. Ludzie oczekują raczej, że mechanizmy rozwiązywania problemów będą silniej obecne na dole. Ale żeby to zrobić, trzeba przebudować cały system.
Prof. Andrzej Rychard
Socjolog z PAN