Alison Wolf

i

Autor: twitter.com/xxfactorfacts Alison Wolf

Prof. Alison Wolf: Nie sądzę, żeby ktoś chciał wyrzucać Polaków

2016-06-23 4:00

O referendum w sprawie wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej w "Super Expressie" mówi prof. Alison Wolf: - Wynik referendum to jedna wielka niewiadoma i będzie zależeć w dużej mierze od tego, kto uda się na referendum. Nawet jeśli wygrają zwolennicy Brexitu, to z małą przewagą. I tu zacznie się problem, bo czy tak brzemienną w skutki decyzję można opierać na tak lichych przesłankach? Zresztą w brytyjskim parlamencie zwolennicy opuszczenia Unii nie mają większości.

"Super Express": - Dziś referendum ws. wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej, ale konia z rzędem temu, kto potrafi powiedzieć, jaki będzie jego wynik. W sondażach zwolennicy i przeciwnicy Brexitu dzielą się w zasadzie po równo. Dalsze losy Wielkiej Brytanii w UE będą się ważyć do ostatniej chwili?

Prof. Alison Wolf: - Bardzo trudno powiedzieć. Ostatnie kilka wyborów nauczyło nas, że nie warto ufać sondażom. Wynik referendum to jedna wielka niewiadoma i będzie zależeć w dużej mierze od tego, kto uda się na referendum. Nawet jeśli wygrają zwolennicy Brexitu, to z małą przewagą. I tu zacznie się problem, bo czy tak brzemienną w skutki decyzję można opierać na tak lichych przesłankach? Zresztą w brytyjskim parlamencie zwolennicy opuszczenia Unii nie mają większości. Kto więc je przegłosuje? Z moich obserwacji wynika, że szala przechyla się na korzyść przeciwników wyjścia z UE. Bukmacherzy też dają większe szanse na pozostanie naszego kraju we Wspólnocie.

- A bukmacherzy rzadko się mylą.

- Cóż, kompletnie nie przewidzieli wyników ostatnich wyborów, więc nie wiem, czy warto swój optymizm opierać na ich wyliczeniach. Niemniej, jeśli mają rację, politycznie sprawa będzie prosta - zostajemy w UE i już. W każdym razie muszę powiedzieć, że wielu jest w Wielkiej Brytanii zaskoczonych głębokim entuzjazmem zwolenników Brexitu. Były ciekawe badania, w których zapytano Brytyjczyków, czy będą bardzo zadowoleni, jeśli wyjdziemy z Unii, czy bardzo zadowoleni, jeśli zostaniemy. Tych pierwszych było zdecydowanie więcej.

- Łatwiej wykrzesać entuzjazm w zwolennikach Brexitu?

- Bardzo wielu zwykłych Brytyjczyków niezwykle żarliwie opowiada się za Brexitem. Wielkich entuzjastów pozostania w UE znajdzie pan wyłącznie wśród brytyjskiej elity. Myślę, że częściowo da się to wytłumaczyć tym, że kampania na rzecz pozostania członkiem Unii była bardzo negatywna.

- Co ma pani na myśli?

- Ludzi non stop straszono negatywnymi skutkami Brexitu, snuto złowieszcze wizje. Wieszczono nadciągającą katastrofę dla Wielkiej Brytanii. Nie było w ogóle idealistycznego przekazu, że integracja europejska jest celem samym w sobie. Padały nieliczne argumenty o tym, że jesteśmy częścią Europy, że potrzebujemy siebie nawzajem, ale nikt nie odwoływał się do euroentuzjazmu z początków naszego członkostwa w Unii.

- Tylko strach przemawia do Brytyjczyków?

- I to jest przygnębiające. Nikt nie wierzy, że można w nas wywołać autentyczny entuzjazm dla europejskiego projektu. I myślę, że to głębszy problem - w przypadku Brytyjczyków spektakularny, ale powszechny w krajach tzw. starej Unii - zrażenia się do projektu europejskiego. W Wielkiej Brytanii na pewno stosunek do Wspólnoty ma wymiar klasowy.

- W jakim sensie?

- Wspomniałam już, że brytyjskie elity polityczne, finansowe, gospodarcze czy kulturalne są wielkimi entuzjastami pozostania w Unii. Przy tym entuzjazmie nie potrafią zupełnie zrozumieć, czemu wielu zwykłych Brytyjczyków go nie podziela. Z badań wynika, że większość przekonanych zwolenników Brexitu pochodzi spoza Londynu i bogatego południowego wschodu Wielkiej Brytanii oraz należy do dawnej klasy robotniczej, dla nich ostatnie 15-20 lat wcale nie było pasmem sukcesów.

- Problemy gospodarcze i niekorzystne dla wielu zmiany społeczne wpływają na stosunek Brytyjczyków do Unii?

- Zdecydowanie. I mało kto na to zwraca uwagę, że nastroje w Wielkiej Brytanii mają swój wymiar ekonomiczny. Zresztą wystarczy spojrzeć na to, które media wspierają Brexit, a które są mu przeciwne. Są to odpowiednio tabloidy trafiające do gorzej sytuowanych Brytyjczyków i tzw. prasa opiniotwórcza, którą czytają elity. W każdym razie ludzie czują, że źle się im wiedzie i źródeł swoich problemów upatrują w Unii Europejskiej.

- Ludzie zagłosują dziś emocjami czy zdrowym rozsądkiem?

- Debata referendalna była bardzo emocjonalna po obu stronach i często brakowało w niej racjonalnych argumentów. Jak wielkie to emocje, niech świadczy fakt tragicznej śmierci deputowanej Partii Pracy Jo Cox, zastrzelonej przez szaleńca wspierającego skrajną prawicę. Nie chcę, oczywiście, powiedzieć, że Brytyjczycy są tykającymi bombami, które zaraz wybuchną, ale pokazuje, jaki jest poziom emocji. To morderstwo było zresztą szokiem dla wszystkich.

- Słyszałem głosy, że śmierć Jo Cox będzie miała wpływ na wyniki referendum - co bardziej umiarkowani Brytyjczycy mogą się przekonać do głosowania przeciwko Brexitowi. Czy rzeczywiście?

- Wielu moich znajomych jest podobnego zdania. Ja nie jestem co do tego tak przekonana. Może gdyby miało to miejsce tuż przed referendum, wielu uznałoby to za sygnał do opamiętania. Cóż, jeśli zwolennicy pozostania w Unii wygrają dużą przewagą, wtedy ten wpływ będzie widoczny.

- Polacy, co jasne, bardzo uważnie przyglądają się referendum, bojąc się, że oni sami lub ich bliscy w wypadku Brexitu będą musieli opuścić Wielką Brytanię. Będą musieli?

- Nie sądzę, by ktoś chciał Polaków z Wielkiej Brytanii wyrzucać. Na poziomie politycznym polska karta jest argumentem za Brexitem, ale na poziomie osobistym Polacy mają świetne relacje z Brytyjczykami. Może patrzę z perspektywy Londynu, ale Polacy mają tu opinię ciężko pracujących ludzi, których dobrze mieć za sąsiada. Nie wydaje mi się więc, że są pokusy, by kogokolwiek wyrzucać. Mogę się mylić, a sprawy przybiorą inny obrót, ale nie czuję, by tak się miało stać.

Zobacz: Brexit: Polak na Wyspach nie zagłosuje, Ty u nas możesz [SONDA]


Nasi Partnerzy polecają