"Super Express":- Czy tragedie, których doświadczyliśmy w ostatnim czasie i sposób, w jaki staramy się im sprostać, mówią coś o stanie polskiego państwa?
Jacek Żakowski: - Katastrofy lotnicze i powodzie zdarzają się też w lepiej zorganizowanych państwach. Natomiast ich ryzyko można było zmniejszyć. Ale mimo wszystko radzimy sobie nieźle. Instytucje działają, więc nie mówiłbym o rozkładzie państwa, jak wieszczą niektórzy, lecz o niesprawnościach i brakach wymagających korekt. Poważnych korekt.
- Co sprawiło, że braki w ogóle zaistniały?
- Głównie woluntaryzm klasy politycznej. Polscy politycy mają, nie wiem skąd, przekonanie, że są najmądrzejsi na świecie - mówią wtedy, kiedy inni gryzą się w język; nie robią tego, co robi się gdzie indziej
- Ale jak to się ma do katastrofy i do powodzi?
- Proszę sobie przypomnieć podróż prezydenta do Gruzji. Wówczas obraził on publicznie oficera, mówiąc, że powinien być bardziej odważny. Nie wyobrażam sobie, aby jakakolwiek głowa cywilizowanego państwa zdecydowała się na taką ocenę oficera, nie mając ku temu kompetencji. Przecież Lech Kaczyński był profesorem prawa, a nie kapitanem lotnictwa. Jeżeli pilot wie, że może zostać nazwany tchórzem, to jego zdolność do podejmowania nieracjonalnego ryzyka zwiększa się. Ale u nas tak już jest. Ziobro zna się lepiej na leczeniu od lekarza, Palikot twierdzi, że każdy może budować gdzie chce, a Trybunał Konstytucyjny uznaje, że nie wolno jest zmuszać gmin do opracowywania planu zagospodarowania terenu - więc jak płynie wielka woda, to trzeba bronić każdej łąki, bo na każdej łące ktoś postawił dom albo oborę. Polska klasa polityczna, niestety, jest podobna do społeczeństwa, przez które jest wybierana. Polacy nie rozumieją, na czym polega wolność i demokracja, bo dostali ją za darmo. A polska pycha nie pozwala nam skorzystać z doświadczeń innych.
- Dość śmiała wypowiedź, jak na byłego działacza opozycji... Solidarność nie wiedziała, o co walczy?
- Chcieliśmy "żeby było jak na Zachodzie", "żeby było normalnie". Ale znaliśmy to tylko z opowiadań, i to mglistych. Jan Olszewski pierwszy raz wyjechał za granicę, kiedy był premierem. Jarosław Kaczyński - niewiele wcześniej. Lech Wałęsa - w 1989 r. Większość z nas nie czytała niedostępnych w Polsce mądrych książek na temat teorii demokracji, nie śledziliśmy też światowej prasy, więc nie wiedzieliśmy, jakie debaty się toczą. Nadeszła wolność i stanęliśmy bezradni. Zamiast się uczyć od starych demokracji reguł, które były przez nie w bólu - metodą prób i błędów - wypracowywane przez setki lat, wielu naszych polityków uznało, że skoro wybrano ich tysiącami głosów w uczciwych wyborach, to już mogą wymyślać, jak ma wyglądać świat: jak się lata, jak się buduje nad rzekami. A przecież wolność nie zwalnia z odpowiedzialności.
Jacek Żakowski
Publicysta tygodnika "Polityka"