Prezydent to symbol niepodległości

2009-11-27 6:13

Wczoraj prof. Wysocki dowodził, że projekt zmiany konstytucji autorstwa Donalda Tuska godzi w demokrację. Dziś do tej tezy odnosi się prof. Ajnenkiel

"Super Express": - Jak pan przyjął propozycje Donalda Tuska dotyczące nowego ustroju Polski?

Prof. Andrzej Ajnenkiel: - Wygląda na to, że nie tylko ja poczułem się zaskoczony. Konstytucja ma to do siebie, że jest dokumentem trwałym i błyskawiczne zmiany nie wydają się rozsądne. Owszem, można przygotować pewne propozycje i poddać je pod dłuższą dyskusję.

- W historii Polski zdarzały się konstytucje uchwalane za pomocą forteli i trików.

- Ten element zaskoczenia widoczny był w końcowym etapie procedowania - w momencie przyjmowania konstytucji przez parlament, ale nigdy podczas prac nad ich tekstem. Z zaskoczenia przyjęto Konstytucję 3 maja i konstytucję kwietniową w 1935 r. Wcześniej trwała jednak długa debata na ich temat. Podobnie jak w sprawie konstytucji marcowej z 1921 r., którą dyskutowano ponad dwa lata, w sposób, jak na ówczesne warunki, bardzo szeroki, wychodzący daleko poza Sejm.

- Donald Tusk chce wprowadzić kanclerski system rządów. Tego jeszcze u nas nie było.

- Rzeczywiście, to nie jest część naszej tradycji - nigdy tego w Polsce nie stosowano. Wydaje mi się również, że przed zgłoszeniem tej propozycji zabrakło podstawowej rzeczy, jaką powinien być namysł nad ustrojem państwa jako całości. Przyjęcie takich generalnych założeń rzuconych przez premiera implikuje bowiem kolejne kroki. Do jednej kwestii trzeba dostosowywać całą resztę. Nie można wyjąć jednego, choćby najmniej istotnego elementu ustroju i założyć, że reszta jakoś się z tym zgra. To nie jest takie proste.

- Prof. Wysocki stwierdził na łamach "Super Expressu", że próba forsowania cząstkowych zmian w konstytucji za pomocą referendów, korzystając z chwilowej popularności, jest odległa od tradycji państw demokratycznych. Charakteryzuje raczej reżimy myślące o quasi-zamachach stanu, ostatnio np. w Wenezueli Chaveza.

- Rzeczywiście jest to raczej tradycja reżimów autorytarnych. W normalnych krajach mamy rzeczowe debaty nad modelami konstytucyjnymi, z udziałem ekspertów. I to jest pod każ-dym względem bardziej bezpieczne. Prace nad konstytucją nie mogą być też podporządkowane aktualnym potrzebom politycznym. Ustrój państwa kształtowany jest na lata do przodu, a nie na krótką chwilę i bieżące potrzeby.

- Nad propozycją Donalda Tuska ciąży bieżący spór z prezydentem Kaczyńskim?

- Niestety, w dużym stopniu tak. Proponuje się długofalowe rozwiązania, dostosowując je do konfliktu, który być może za rok nie będzie miał już znaczenia.

- W rozmowie z prof. Wysockim pomysł urządzania referendum, w którym obywatele decydowaliby o kierunkach zmian w ustroju państwa, skojarzył nam się z referendum "3 razy TAK", organizowanym po wojnie przez komunistów…

- Nie chciałbym robić takich porównań. Wówczas, w 1946 r., możliwość rzeczywistego wyboru była zerowa. Niektóre z obecnych propozycji nie są jednak zbyt dobre. Sejm i Senat nie są zbyt popularne. Poddając pod referendum pomysł zmniejszenia składu obu izb, można z góry liczyć na poklask i wielkie poparcie. Ale trzeba się zastanowić, czy z punktu widzenia funkcjonalności państwa takie rozwiązanie byłoby sensowne. Określona liczba parlamentarzystów w państwie naszej wielkości nie wzięła się przypadkowo. Zawsze była zbliżona do obecnej.

- W przeciwieństwie do niektórych polityków i publicystów większości Polaków nie spodobał się pomysł odebrania im prawa wyboru głowy państwa.

- Nic dziwnego. Zwróćmy uwagę, że wybory prezydenckie są tymi, w których frekwencja jest zawsze najwyższa. Polacy mają świadomość, że dzięki bezpośredniemu wyborowi uczestniczą w życiu politycznym. Tu zgadzam się z prof. Wysockim, że likwidacja powszechnych wyborów mogłaby być szkodliwa dla rozwoju demokracji i świadomości demokratycznej Polaków. Nasze społeczeństwo Polskę niepodległą kojarzy w dużym stopniu właśnie z wyborami głowy państwa. Można zaryzykować tezę, że jest to w pewnym stopniu prawo nabyte obywateli. W sytuacji, w której mamy do czynienia z pewną deprecjacją pozycji Sejmu i Senatu, i wyższego poparcia dla urzędu prezydenta, ten kierunek zmian wydaje się błędny. Parlament jako ciało mające nie najlepszą opinię wybierałby głowę państwa, która dysponowałaby przez to słabą legitymacją w oczach obywateli. Najnowsze propozycje wyboru prezydenta przez Zgromadzenie Narodowe są zresztą wewnętrznie sprzeczne. Z jednej strony mówi się, że Sejm i Senat pracują źle i proponuje ograniczenie tych instytucji. Z drugiej chce je obarczyć wyborem głowy państwa.

Prof. Andrzej Ajnenkiel

Historyk i prawnik, specjalista ds. konstytucjonalizmu i parlamentaryzmu