- Nie będzie miło.
- A to dlaczego?
- Bo wydaje mi się, że jest pan tym człowiekiem, który chce wprowadzić nowy podatek. A my w "Super Expressie" nie lubimy nowych podatków.
- Nie wprowadzam żadnych podatków.
- A czymże niby ma być ta opłata audiowizualna, o której mówił ostatnio minister kultury?
- No właśnie opłatą za korzystanie z telewizji i radia, która powinna zastąpić obowiązujący od kilkudziesięciu lat abonament. Ale wprowadzić ją może Sejm, a nie prezes TVP.
- Nie opłatą za korzystanie, tylko podatkiem na utrzymanie publicznej telewizji. A może nie mam ochoty jej utrzymywać, bo z niej nie korzystam.
- Nie korzysta pan też z usług ginekologa, co nie znaczy, że pieniądze z pańskiej składki zdrowotnej nie idą na utrzymanie ginekologów. Ale już poważnie, uważam, że opłata audiowizualna nie powinna być związana z posiadaniem jakiegoś określonego urządzenia. Należy przyjąć, że każde gospodarstwo, które jest podłączone do prądu, ma możliwość odbioru telewizji i radia, więc każde powinno wnosić opłatę audiowizualną. Tak jest np. w Niemczech.
- Dlaczego mamy płacić na telewizję publiczną? Przecież macie reklamy.
- Mamy reklamy, ale nie mamy ich tyle, ile mają telewizje komercyjne. Tymczasem wymaga się od nas zupełnie innego poziomu. Proszę też pamiętać, że my nie przerywamy programów blokami reklamowymi. To jest ogromna korzyść dla widzów, że w telewizji publicznej można obejrzeć cały film bez oglądania proszków do prania, podpasek czy pasty do zębów. Ale taka korzyść kosztuje. To, że nie nadajemy reklam w czasie audycji, sprawia, że tracimy około 370 milionów złotych rocznie, więc znacznie więcej niż wynoszą wpływy z abonamentu. Ale to nie wszystko. Przecież my jako nadawca publiczny musimy transmitować rzeczy, na których, delikatnie mówiąc, trudno zarobić. Poczynając od mszy świętej w każdą niedzielę w TVP 1, poprzez np. uroczystości z okazji świąt narodowych, kończąc na wielkich wydarzeniach politycznych czy kulturalnych. Wspomnę też o Teatrze Telewizji czy setkach filmów dokumentalnych itp.
- Ja też mógłbym na ostatniej stronie opublikować fragmencik, dajmy na to, "Krytyki czystego rozumu" Kanta, ale od tego "Super Express" nie stanie się nagle pismem filozoficznym. Większość czasu antenowego TVP zajmują programy jak najbardziej komercyjne, a nie misyjne.
- Nieprawda! To myślenie w oderwaniu od dzisiejszych realiów. Oczywiście są ludzie, którzy uważają, że misyjne są tylko koncerty symfoniczne czy wykłady uniwersyteckie. Są bardzo ważne, ale nawet milion widzów to tylko ok. 3 proc. Polaków. Musimy pamiętać też o pozostałych 97 proc.! Popatrzmy, co pokazują publiczne telewizje w Europie. Włosi, którzy mają bardzo duże wpływy z abonamentu, większość czasu antenowego poświęcają rozrywce, publikują mnóstwo show, i to takich, które w Polsce zostałyby uznane za niegodne publicznego nadawcy. A BBC, które uchodzi za najlepszą telewizję w Europie, nadaje takie programy jak "Voice of UK" (odpowiednik "The Voice of Poland" - red.) i szczyci się "Tańcem z gwiazdami", który uważa za jak najbardziej misyjny. Wreszcie produkuje wspaniałe seriale, w tym także historyczne, które po prostu nie mają prawa zwrócić się dochodami z reklam. To dlatego abonament czy też opłata audiowizualna jest niezbędna.
- Minister kultury ogłosił, że każde gospodarstwo zapłaci ok. 10 złotych miesięcznie. To mniej niż teraz wynosi abonament, takie pieniądze wystarczą?
- Nie podoba mi się, że rozmowę na ten temat zaczyna się od rzucenia konkretnej kwoty. Tymczasem powinniśmy najpierw określić potrzeby. Dostarczałem ministrowi wielu szczegółowych informacji, ale projektu nikt na razie ze mną nie konsultował. Kwota 10 złotych mogłaby wystarczyć, pod warunkiem że nadal będziemy sprzedawać reklamy. W innym wypadku się nie utrzymamy.
- Dlaczego ludzie nie płacą abonamentu, skoro telewizja jest taka dobra?
- Bo nie udało nam się przez 25 lat wytłumaczyć ludziom, co to są media publiczne. Bo abonament był elementem gry politycznej. Bo w świadomości wielu, również polityków, jest reliktem PRL, od którego należy odejść. Jak mówimy ludziom, że w całej Europie abonament jest obowiązkowy, to się dziwią albo po prostu nie wierzą. A płacić trzeba, żeby TVP była dużo lepsza, bo daleko mi do zadowolenia z efektów naszej pracy.
- To do kogo ma pan pretensje? Największe powinien pan mieć do premiera Donalda Tuska - to on zapowiedział likwidację abonamentu i właściwie nawoływał do jego niepłacenia.
- Trochę co innego powiedział, a trochę inna była interpretacja. Ale tak czy inaczej ta wypowiedź była niefortunna i została odebrana jako nawoływanie do bojkotu opłaty abonamentowej. Dlatego mam pretensje do polityków, że wciąż przedstawiają nowe pomysły, od dawna zresztą znane, a nie potrafią tej sprawy uregulować.
- Ile musiałby pan dostać w tym roku z abonamentu, żeby odbić prawa do transmisji Euro 2016?
- Tych praw już nie uda się odbić. Nie po to Polsat je kupował, żeby miał je nam oddawać. Nie wiem dokładnie, ile zapłacił, ale na pewno dużo. Z punktu widzenia Polsatu to może się opłacać, bo ma własną platformę z kilkoma kanałami. Znaczną część meczów może pokazywać odpłatnie i na tym zarobić. My pokazywalibyśmy je bezpłatnie.
- Czy to właśnie nie jest misja, żeby Polacy mogli oglądać w pełni za darmo przynajmniej te główne imprezy: olimpiady, mundial i Euro?
- Zgadzam się, że to jest misja.
- To dlaczego nie kupił pan dla nas praw do Euro?
- Bo TVP na to nie stać!
- A może nie stać pana dlatego, że pan źle gospodaruje pieniędzmi?
- Mamy do dyspozycji 20 razy mniej pieniędzy niż BBC i mimo to wciąż oszczędzamy więcej i więcej. A na wielkich imprezach sportowych nie można dużo zarobić.
- Ja wcale nie chcę, żeby pan zarabiał, tylko żebym mógł oglądać za darmo mecze.
- Chodzi mi o to, że zakup wielkiej imprezy nie może się zwrócić, jeśli nie mamy możliwości pobierania opłat. Przy każdym meczu musielibyśmy emitować półtorej godziny reklam. Tak nie wolno, zresztą kto by to chciał oglądać!
- Może mi pan obiecać, że jeśli będzie pan miał abonament, to kolejne wielkie imprezy będą dostępne za darmo dla wszystkich?
- Mogę obiecać, że będziemy o nie walczyć i wygrywać, jeśli będzie to możliwe.
- Jaka jest kondycja finansowa Telewizji Polskiej?
- Zła.
- Ile do niej dopłacamy?
- Nikt do nas nie dopłaca, bo nie ma nawet takiej prawnej możliwości. Na koniec 2012 roku zanotowaliśmy stratę, ale taką, którą byliśmy w stanie pokryć z rezerw. W 2013 roku wyszliśmy mniej więcej na zero. Ale dla funkcjonowania telewizji to już jest sytuacja bardzo zła. Skala oszczędności, jakie musieliśmy poczynić zarówno w warstwie programowej, jak i wynagrodzeń, jest ogromna. Na dobrą sprawę powinienem wydać kilkaset milionów na wymianę sprzętu, ale nie mam na to pieniędzy.
- Uważa pan, że telewizja państwowa, która w dodatku ma co do zasady mieć misję do spełnienia, powinna zachowywać się jak jakaś bezduszna korporacja. Myślę tutaj o tzw. outsourcingu, czyli w praktyce wyprowadzeniu blisko pół tysiąca pracowników na zewnątrz. Robi pan to w czasie, kiedy premier Tusk zapowiada walkę z umowami śmieciowymi...
- Po pierwsze, nawet po outsourcingu będziemy zatrudniali więcej dziennikarzy niż Polsat czy TVN. Zresztą to zabawne, bo przez całe lata TVP była krytykowana za przerost zatrudnienia. A teraz ci sami ludzie krytykują nas za to, że chcemy to zatrudnienie ograniczać...
- Nikt nie mówił, że łatwo jest być prezesem TVP. A wie pan, że to wyprowadzanie dziennikarzy na zewnątrz to broń obosieczna? Telewizja okazała się bezbronna wobec występującego w reklamach Tomasza Lisa, bo właśnie nie jest on formalnie pracownikiem TVP i nie obowiązuje go wasz kodeks etyczny. Niedługo okaże się, że nie obejmuje nikogo.
- Poprawiamy te przepisy, które powstawały w innych czasach. Chcemy, aby standardy związane na przykład z reklamą dotyczyły nie tylko pracowników, ale wszystkich, którzy pojawiają się na antenie TVP niezależnie od formy zatrudnienia.
- Czyli jeśli za rok Tomasz Lis wystąpi w reklamie, to zostanie ukarany?
- Jeśli naruszy standardy, to oczywiście będziemy wyciągali konsekwencje.
- Czytał pan książkę "Resortowe dzieci. Media"? Nie ma tam nic o panu.
- Nie ma mnie tam, bo w żadnym razie nie jestem resortowym dzieckiem.
- A co pan sądzi o tej książce? Wolno pisać o dziennikarzach?
- Oczywiście, że wolno pisać o dziennikarzach, a nawet grzebać im w życiorysach. W tej książce niepokojące jest to, że potraktowała te życiorysy bardzo wybiórczo.
Zobacz też: Gwiazda The Voice of Poland pomoże partii Ziobry?!
- Wie pan, każda biografia jest wybiórcza. Uważa pan, że te krzyki kolejnych wymienionych w książce dziennikarzy są zasadne? Przecież w ten sposób windują tylko sprzedaż, dają tej publikacji drugie, a potem trzecie, czwarte życie.
- Chodzi mi o to, że została napisana pod określoną tezę. Ale zgadzam się, że dawno żadna książka nie miała takiej akcji marketingowej. Są różne szkoły dotyczące tego, czy należy jakoś reagować na tego typu publikacje, i każde rozwiązanie jest ryzykowne. Jeśli bohater negatywnej publikacji postanawia sprawę przemilczeć, to wysyła sygnał, że zgadza się z tezami tam postawionymi. Z kolei jeśli zaczyna polemizować, to nagłaśnia samą publikację i robi książce reklamę. Nie ma dobrego rozwiązania.
- Jak często dzwonią do pana politycy z poleceniami np. w programach informacyjnych?
- Politycy mogą oceniać moją pracę, ale poleceń wydawać nie mogą. Więc nie dzwonią.
- A może jest pan na tyle swój, że nie trzeba na pana naciskać.
- Gdyby było tak, jak pan mówi, to na alarm biłaby ta druga strona. Proszę mi wierzyć.
Zobacz też: The Voice of Poland. Startują castingi do 4. edycji programu!