Gdzie indziej paniom radzi zawodowiec - mąż jeden z czytelniczek. Wedle jego recepty na kaca najlepiej jak najszybciej wypić piwo, a potem - też jak najszybciej - zjeść dużą pizzę.
Po takim maratonie na śniadanie niewątpliwie szanowne czytelniczki mogą powrócić do poprzedniej porady i nie powstrzymywać wpakowanych gwałtownie w żołądek pizzy i piwa przed równie gwałtownym opuszczeniem tego miejsca. Podobnie musi się skończyć podążanie za wskazówką, by zregenerować się dietą mleczną – musli z mlekiem, kefiry, jogurty, maślanka i coś tam jeszcze.
Zobacz: Joachim Brudziński: Pożal się Boże dżentelmeni z Platformy Obywatelskiej [OPINIE SUPER EXPRESS]
Wszystkie te zacne rady umacniają mnie w odczuciu, które mam od dawna. Nie przepadam za wieczorem sylwestrowym. Nie dlatego, żebym się nie lubił bawić. Można o mnie powiedzieć zapewne różne złe rzeczy, ale raczej nie to, że jestem ponurakiem i nie potrafię zabalować. Ale w ostatnim wieczorze roku jest coś z imprezowania na zlecenie. Wymuszonego. Przypomina mi on nieco amerykański film „Noc oczyszczenia”, o społeczeństwie przyszłości, które cały rok ciężko pracuje i grzecznie się sprawuje, by jeden dzień w każdym roku móc wyjść na ulicę i mordować się nawzajem w celu rozładowania złych emocji. Potrzeby mordowania nie mam, a bawić się lubię kiedy chcę, a nie wtedy kiedy mi Biedroń z Gesslerową w telewizji każą.
Dlatego Nowy Rok lubię witać wcześnie i bez najmniejszych szmerów w głowie. Nie chcę stracić dzisiejszego dnia, bo w przeciwieństwie do obowiązku nocnej zabawy, pierwszy dzień roku po prostu uwielbiam. Angielski pisarz Chesterton pisał, że to nie numerek na kartce z kalendarza, a dzień w którym możemy poszukać wszystkiego na nowo, nawet swojej duszy i na nowo rozpocząc swoją podróż. Więc w drogę i jak mawiają tirowcy - Szerokości w Nowym Roku!
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail