Roman Protasiewicz

i

Autor: Twitter Roman Protasiewicz

Pratasiewicza mogą wkrótce wypuścić na wolność. Białoruski dziennikarz ujawnia plany Łukaszenki

2021-06-09 6:30

Łukaszence nie zależy, by skazać Pratasiewicza. Jemu wystarczy, że go złamał – mówi w rozmowie z "Super Expressem" Jahor Marcinowicz, redaktor naczelny gazety "Nasza Niwa", jednego z najważniejszych niezależnych białoruskich mediów. "To, co zrobił Pratasiewicz, czy jest czemukolwiek winny, czy nie – w ogóle ich nie interesuje. Oni potrzebowali efektownego propagandowego obrazka" - uważa. Marcinowicz przekonuje, że Łukaszenka może niedługo wypuścić Ramana Pratasiewicza z więzienia.

Dla Łukaszenki - uważa Jahor Marcinowicz - Raman Pratasiewicz w ogóle nie jest ważny. "Nie zdziwię się, jeśli pokaja się publicznie jeszcze dwa czy trzy razy i go wypuszczą. Oczywiście, nikt go nie wypuści z Białorusi, ale sądzę, że w tej sprawie może obejść się bez sądu i wyroku. Oni czują, że już wygrali, bo go złamali i zmusili do występu w takim „wywiadzie”" - mówi "Super Expressowi" Jahor Marcinowicz. Redaktor naczelny "Naszej Niwy" tłumaczy też, dlaczego nie zamierza wyjeżdżać z Białorusi, mimo grożącego mu niebezpieczeństwa i jak białoruskie społeczeństwo reaguje na falę represji ze strony reżimu Łukaszenki.

„Super Express”: - Uprowadzenie przez reżim Łukaszenki Ramana Pratasiewicza sprawiło, że świat znów zainteresował się sytuacją na Białorusi. Do tej pory Łukaszenka spokojnie rozliczał się ze zbuntowanym społeczeństwem, a teraz musi mierzyć się z coraz poważniejszymi konsekwencjami. Po co mu to było?

Jahor Marcinowicz: - Rzeczywiście, po raz pierwszy problemy Białorusi wyszły poza granice kraju i Europa po raz pierwszy zrozumiała, że Łukaszenka jest nie tylko zagrożeniem dla własnych obywateli, ale także w zasadzie dla każdego. Myślę, że ani Łukaszenka, ani jego otoczenie nie spodziewali się, że sprawa nabierze międzynarodowego charakteru i Europa zareaguje natychmiast. A przecież nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa.

- Czego innego spodziewał się Łukaszenka?

- Tego, że świat wyrazi swoje zaniepokojenie, przyjmie jakąś rezolucję potępiającą działania Łukaszenki, ktoś się oburzy i sprawa tradycyjnie rozejdzie się po kościach. Okazało się, Łukaszenka mocno się przeliczył i sprawa Pratasiewicza stała się tą kroplą, która przelała czarę goryczy. Jakby tego było mało, Łukaszenka postanowił dolać oliwy do ognia i opublikować ten tzw. „wywiad” z Pratasiewiczem.

Trochę to wygląda jak u Kadyrowa w Czeczeni: tam też łapią ludzi, żeby przeprosili publicznie za swoje grzechy wobec niego. Obecni ideolodzy na Białorusi uważają za swoje największe zwycięstwo, jeśli zmuszą kogoś, by się pokajał

- Jaki cel miał ten „wywiad” poza poniżeniem Pratasiewicza?

- Cóż, od roku wszystkie resorty siłowe - KGB, prokuratura, sądy – nie działają po to, by osądzić człowieka i posadzić do więzienia, ale po to, żeby stworzyć efektowne propagandowe obrazki dla rządowej telewizji i mediów społecznościowych. To, co zrobił Pratasiewicz, czy jest czemukolwiek winny, czy nie – w ogóle ich nie interesuje. Zresztą takie filmy, gdzie ktoś przyznaje się do knowań przeciwko władzy, pojawiały się już wcześniej. Ktoś we władzach uznał, że nie ma nic ważniejszego niż takie przyznanie się do winy. Jest zresztą jeden świeży przykład.

- Jaki?

- Całkiem niedawno rozbił się wojskowy samolot. Zginęło dwóch pilotów. W Internecie pojawiły się komentarze, w których ludzie niespecjalnie współczuli ich śmierci. Łukaszenka kazał więc aresztować tych, którzy w Internecie pisali o pilotach negatywne rzeczy. Milicja złapała ok. 20 osób i potem opublikowano filmiki, na których aresztowani proszą o przebaczenie. I zaczęli tych ludzi wypuszczać. Trochę to wygląda jak u Kadyrowa w Czeczeni: tam też łapią ludzi, żeby przeprosili publicznie za swoje grzechy wobec niego. Obecni ideolodzy na Białorusi uważają za swoje największe zwycięstwo, jeśli zmuszą kogoś, by się pokajał. Co zresztą ciekawe, dochodzą informacje, że do niektórych więźniów politycznych już się zgłaszają z propozycją, by napisać z list do Łukaszenki z prośbą o wybaczenie i jeśli to zrobią, będą mogli wyjść na wolność.

- Podobnie może być z Pratasiewiczem? Czy czeka go jednak inny los, bo jest dla Łukaszenki zbyt ważnym więźniem?

- W ogóle nie jest dla niego ważny. Nie zdziwię się, jeśli pokaja się publicznie jeszcze dwa czy trzy razy i go wypuszczą. Oczywiście, nikt go nie wypuści z Białorusi, ale sądzę, że w tej sprawie może obejść się bez sądu i wyroku. Oni czują, że już wygrali, bo go złamali i zmusili do występu w takim „wywiadzie”.

Po sieci krąży taki mem: siedzi sobie ktoś spokojnie na stołku, a wokół wszystko płonie. Pod spodem jest napis „a my tu żyjemy”. Wiem, że z zewnątrz Białoruś wygląda jak faszystowski kraj, ale cóż, a my tu żyjemy

- Jak zareagowali na ten „wywiad” Białorusini?

- Większość stara się go nie osądzać i nie potępiać. Rozumieją oni, że Pratasiewicza zmuszono do tego torturami i szantażem. Nie brakuje jednak zwłaszcza tych, którzy sami byli więźniami politycznymi w 2010 i 2011 r., a którzy mówią, że ich też tak traktowano, a jednak nie dali się złamać. Akurat oni uważają, że zdradził. Osobiście rozumiem argumenty i jednych, i drugich.

- Wielu ten styl walki ze społecznym przypomina okres stalinizmu. Na pewno takiej fali represji Białoruś od tamtych czasów nie widziała, ale czy rzeczywiście Łukaszenka bawi się we współczesnego Stalina?

- Jeśli mieszkasz na Białorusi, patrzysz na to trochę inaczej. Nie kładę się spać z myślą, że mogą rano mnie aresztować. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że to możliwe, ale aresztowania nie są tak masowe jak w czasach stalinowskich i mimo szerokich represji trudno te czasy porównywać. Po sieci krąży taki mem: siedzi sobie ktoś spokojnie na stołku, a wokół wszystko płonie. Pod spodem jest napis „a my tu żyjemy”. Wiem, że z zewnątrz Białoruś wygląda jak faszystowski kraj, ale cóż, a my tu żyjemy.

Jeśli tylko pojawię się na granicy, od razu wyślą mnie do aresztu. Tak czy siak, nie mam zamiaru dać im takiej możliwości. Żyję bowiem z przekonaniem, że jestem u siebie. Co więcej, jako dziennikarz uważam, że powinienem być tutaj, żeby ujawniać to, co dzieje się w moim kraju

- Nie zastanawiałeś się, czy nie wyjechać z Białorusi? Jako redaktorowi naczelnemu jednego z najważniejszych niezależnych białoruskich mediów stale grożą ci represje.

- Cóż, przychodzili już do mnie. Wisi nade mną kilka spraw kryminalnych, więc czysto formalnie jestem człowiekiem, który wyjechać z kraju nie może. Jeśli tylko pojawię się na granicy, od razu wyślą mnie do aresztu. Tak czy siak, nie mam zamiaru dać im takiej możliwości. Żyję bowiem z przekonaniem, że jestem u siebie. Co więcej, jako dziennikarz uważam, że powinienem być tutaj, żeby ujawniać to, co dzieje się w moim kraju. Zresztą, moim zdaniem, nikt poza samymi Białorusinami problemów Białorusi nie rozwiąże. Czy będą na wolności czy w więzieniu – dla mnie najważniejsze jest to, by być u siebie w kraju.

- Władze proponowały ci wyjazd?

- Zamknęli mnie na kilka dni i jeden ze współwięźniów oraz facet ze służb, który do mnie przychodził, pytał, czy nie chcę wyjechać z Białorusi. Odpowiedziałem im to, co tobie: nigdzie się nie wybieram.

- A jak dziś w ogóle wyglądają nastroje społeczne? Czy to, że Łukaszence udało się przegnać ludzi z ulic, oznacza, że Białorusini pogodzili się tym, że przyjdzie z nim się jeszcze użerać? Czy bunt zszedł do sfery prywatnej?

- Ludzie się zastraszeni. Boją się publicznie wyrażać swoje zdanie, co nie zmienia faktu, że tak jak wcześniej się bardzo niezadowoleni. Wielu władzy nienawidzi, ale wszyscy doskonale rozumieją, że wyrażanie swojego niezadowolenia jest bardzo niebezpieczne, bo może się to skończyć aresztowaniem. Ten społeczny strach jest też problemem dla nas, dziennikarzy. Co bowiem zrobić, kiedy dzwoni do ciebie matka chłopaka, którego aresztowano i prosi cię, żebyś o tym nie pisał? Mówi, że za to, iż wypowiedział się dla mediów, wsadzili go na 15 dni do aresztu, ale jak napiszemy o nim znowu, trafi do więzienia na kilka lat.

- Jak długo jeszcze, twoim zdaniem, te represje wobec społeczeństwa mogą potrwać?

- Mówiąc szczerze, nie widzę żadnych przeszkód, by jutro czy pojutrze uwolnić tych 500 więźniów politycznych, których trzymają dziś władze. Jak już wspomniałem, pojawiają się sygnały, że otrzymują oni propozycje, by w zamian za prośbę o łaskę, wyjść z więzień. Analogiczna sytuacja miała miejsce w 2011 r. Oczywiście, wtedy więźniów politycznych było dziesięć razy mniej, ale wystarczyło wtedy się pokajać i od razu wychodziło się na wolność. Jasne, że nawet jeśli ci ludzie wyjdą z więzień, nie oznacza, że następnego dnia znowu ruszą masowe protesty. Byłby to jednak sygnał i dla białoruskiego społeczeństwa i wspólnoty międzynarodowej, że władza gotowa jest iść na ustępstwa, by uniknąć sankcji, które wysadziłyby w powietrze białoruską gospodarkę. Rozmowy o uwolnieniu więźniów politycznych zaczęły się, kiedy UE i USA zapowiedziały ostre sankcje gospodarcze.

- Myślisz, że Łukaszenka rzeczywiście boi się sankcji? Czy wierzy w to, że Putin przyjdzie i uratuje białoruską gospodarkę?

- Łukaszenka i jego ludzie nie wiedzą, jakie sankcje zastosuje Zachód i jak bardzo uderzą one w gospodarkę. Ta niepewność napawa ich ogromnych strachem, bo sankcje sprawią, że nie będą mogli kontrolować sytuacji.

Rozmawiał Tomasz Walczak

Express Biedrzyckiej - Radosław Sikorski: Jestem dumny z działań Unii ws. Białorusi