Wśród nich Wanda Rodowicz, wnuczka majora Stanisława Rodowicza, zamordowanego przez stalinowców w Katyniu, kuzynka Jana Rodowicza "Anody" zamordowanego przez stalinowców w Warszawie. "Anodę" udało się pochować w rodzinnym grobie na Starych Powązkach, grobu dziadka nie ma do dziś. I nie będzie, dopóki jego kości - tak jak kości 22 tysięcy zgładzonych w Katyniu, Charkowie, Miednoje - pozostaną na Wschodzie.
Bo tam nie ma grobów, straszą tylko zbiorowe "doły śmierci", do których zrzucano ich - jednego po drugim - po zdradzieckim strzale w tył głowy. Wbrew oficjalnej nazwie nie ma tam nawet cmentarzy, a tylko "zespoły memorialne", czyli miejsca pamięci. A jako takie mogą być przecież wyłącznie symboliczne, nie muszą kryć szczątków polskich obywateli...
Czy to takie dziwne, że rodziny chcą, aby ich przodkowie mieli groby, i to w Ojczyźnie, o którą walczyli? Że chcą składać kwiaty, zapalić lampki na ich mogiłach nie tylko w święta? Bo jak często można odwiedzać te złowrogie "doły śmierci"? Raz na kilka lat? Bo to długa podróż, wizy, pieniądze Dla większości córek i synów oficerów - ludzi starszych - rzecz nieosiągalna. Raz do roku nielicznych zabiera delegacja państwowa, ale może być to wyprawa w jedną stronę
Przecież to ważne nie tylko dla rodzin. Istnieją zaawansowane plany stworzenia pod Warszawą Nekropolii Katyńskiej, z katakumbami, pełnymi informacjami o ofiarach i pamiątkami po nich. Cmentarza razem z muzeum odwiedzanego przez turystów z kraju i zagranicy. Przecież pamięć o nich trwa - w wielu miejscach oddajemy hołd żołnierzom Rzeczypospolitej przy symbolicznych krzyżach, pomnikach. Ale polskich władz - niezależnie od koloru - przez lata nie udało się do tego przekonać. Nie chcą powrotu rozstrzelanej armii.
Dlaczego? W sensie prawnym wydaje się, że przeszkód nie ma. "Powrót szczątków osób zmarłych i ich osobistych rzeczy do kraju pochodzenia na wniosek tego kraju lub rodziny" przewidują konwencje genewskie, a nawet dwustronne umowy, które Polska podpisała w 1994 r. z Rosją i Ukrainą. O co zatem chodzi? Ktoś się z kimś dogadał? Polskie wysokie szczeble z przyjaciółmi ze Wschodu? Żeby wokół Katynia nie robić rozgłosu? A może to po prostu zwykły strach przed Rosją? Ale i dla niej tak mogłoby być lepiej - miałaby problem z głowy. I więcej tragedia smoleńska by się nie powtórzyła
Po polskiej stronie pojawił się argument, że "gdzie groby polskie, tam historyczna granica Polski". Cóż, Smoleńsk faktycznie kiedyś do Polski należał, jednak w 1940 r. nasi oficerowie ani tam nie mieszkali, ani nie polegli na polu toczonej tam bitwy. Oprawcy wieźli ich tam kilkaset kilometrów w bydlęcych wagonach.
Przecież oni idąc we wrześniu 1939 roku na wojnę, chcieli z niej wrócić. Wrócić do domu w Polsce. To życzenie pojawia się we wszystkich listach z obozów w Kozielsku, Ostaszkowie i Starobielsku. Chcieli wrócić żywi, a nawet umarli. Ale na pewno nie zostawać tam, gdzie pohańbiono ich jako ludzi i żołnierzy. Przecież oni nawet nie wiedzieli, że za chwilę zginą. Nie żegnał ich tam nikt z rodziny, żaden ksiądz ani prokurator odczytujący wyrok.
I ostatnia sprawa - kluczowa. Czy rodziny zawsze będą mogły jeździć nad "doły śmierci"? Bo jakie będzie państwo na Wschodzie za lat kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt? Jeszcze bardziej "demokratyczne"? Będzie dbało o dobrą pamięć swojej zbrodni? Może się okazać, że któregoś dnia zakaże Polakom wjazdu. Albo po prostu zlikwiduje "zespoły memorialne". Wewnętrzne prawo Federacji Rosyjskiej dopuszcza takie rozwiązanie z racji "wyższej konieczności państwowej". Zabiją pamięć o Katyniu, tak jak wcześniej zniszczyli ślady po Archipelagu Gułag. Jak teraz unicestwiają dowody smoleńskiej tragedii