"Super Express": - Jak można wyczytać z oświadczeń majątkowych samorządowców, wielu z nich nie dość, że dostaje uposażenie urzędnicze, to jeszcze dorabia niemałe pieniądze na etatach w zarządach spółek miejskich. To normalne?
Dr Ireneusz Jabłoński: - Szukanie takich rozwiązań pobocznych oczywiście nie powinno być normą. Ale moim zdaniem ten proceder to wynik źle skonstruowanego prawa podszytego myśleniem, że jeśli jesteś ważny, to dokuczymy ci, nie pozwalając adekwatnie do twojej odpowiedzialności zarobić.
- To nie kwestia cwaniactwa, ale źle opłacanych stanowisk?
- Osoby, które pełnią funkcje publiczne, zarabiają zdecydowanie mniej w porównaniu z sektorem prywatnym, choć odpowiedzialność, która na nich ciąży, jest przecież nieporównywalnie większa. To sprawia, że samorządowcy szukają szansy na dorobienie.
- I sprawia, że podejrzanie na nich patrzymy. Ot, kombinatorzy na publicznych stanowiskach.
- Cóż, co prawda takie dorabianie mieści się w formule prawnej, ale jest dyskomfortowe dla tych, którzy uważają, że powinni z tego korzystać, jak i tych, którzy odczuwają pewne zażenowanie, obserwując takie praktyki. Może lepiej to rozwiązać, płacąc odpowiednio, a nie pozwalać szukać furtek służących ominięciu źle skonstruowanego prawa.
- Niemniej proceder trwa, a ci państwo nie trafili do spółek miejskich ze względu na swoje umiejętności czy doświadczenie, ale dzięki politycznym nominacjom. Nie są oni chyba wartością dodaną dla tych spółek?
- Oczywiście, niezależnie od tego, czy płacimy dobrze, czy nie, powinniśmy powoływać do spółek Skarbu Państwa czy komunalnych osoby kompetentne. Jeżeli kluczowym kryterium jest wierność grupie politycznej czy koterii rządzącej danym obszarem, to powinniśmy to napiętnować, nawet gdyby takie osoby brały jedynie 1000 zł.
- Pan sam był samorządowcem. Wydaje się panu, że od tamtego czasu pazerność na tym szczeblu władzy wzrosła?
- Kiedy ja pracowałem w samorządzie, wielu moich kolegów - burmistrzów czy wójtów - miało poczucie pewnej misji. Sam wtedy zrezygnowałem z bardzo przyzwoitego kontraktu menedżerskiego, ponieważ chciałem zmieniać swoje miasto na lepsze. Dziś sfera publiczna bardzo nam się zdegradowała i te procedery, o których pan mówi, są trochę tego efektem.
- To, o czym mówimy, nie jest przypadkiem przykładem porażki samorządów? Nie stały się one udzielnymi księstwami poszczególnych klik?
- Oczywiście, że jest tu pewna skala patologii. W jednych organizmach samorządowych jest ona mniejsza, w innych większa. Nie da się jej jednak wyleczyć metodami administracyjnymi. Moim zdaniem, jedynym rozwiązaniem jest likwidacja gry pozorów, która się tu odbywa.
- To znaczy?
- Dziś prawie wszystkie funkcje w jednostkach budżetowych powoływane są w trybie konkursu. A przecież jego wyniki ustala się już na etapie doboru członków komisji konkursowej, a nie przesłuchania kandydatów. Dlatego, moim zdaniem, takie nominacje powinny być autorskie. Burmistrz czy prezydent miasta mianuje na stanowiska kogo chce i bierze za nominata polityczną i prawną odpowiedzialność. Mamy wtedy czytelną sytuację - wiemy, kto powołał i kogo za to rozliczyć. Tak jest u Anglosasów i dobrze to funkcjonuje. U nas trwa fikcja przejrzystości.
- Tyle że w Polsce nie wszystkie funkcje samorządowe są wybierane w powszechnych wyborach.
- Dlatego trzeba wprowadzić na stanowiska samorządowe możliwie szerokie wybory bezpośrednie, w których głos wyborców na konkretnego kandydata decyduje, kto jakie stanowisko obejmie. Gdybyśmy, tak jak powołujemy burmistrzów i prezydentów, powoływali marszałków województwa czy radnych, wiedzielibyśmy, jak się zachować w czasie kolejnych wyborów. Potrzebujemy więc bardzo konkretnych zmian systemowych.
Dr Ireneusz Jabłoński
Ekspert Centrum Adama Smitha. Były samorządowiec