W kadencji 2011-15 sejmowe posiedzenia, łącznie, trwały 287 dni. W kolejnej już tylko 235 dni. W obecnej, czyli od 2019 roku, posłowie spędzili na posiedzeniach już tylko 188 dni, ta liczba jeszcze się zwiększy, ale raczej nie przekroczy 200. To nie jest więc delikatna zmiana, ale radykalny spadek dni posiedzeń sejmowych. Do końca IX kadencji zostało jeszcze posłom trochę pracy, ale już widać, że tendencja zostanie utrzymana.
Jeden z najbardziej doświadczonych parlamentarzystów (osiem kadencji), Marek Sawicki ( 65 l.) twierdzi, że to dowód na ograniczenie roli Sejmu. - Z kadencji na kadencję, likwiduje się sejmową debatę. Kiedyś długo dyskutowali posłowie, którzy byli specjalistami w danej dziedzinie, a teraz są 5 minutowe oświadczenia. Nie ma też czasu na omówienie rządowych projektów – mówi ludowiec.
Janusz Korwin Mikke (81 l.) twierdzi z kolei, że im mniej pracy Sejmu i mniej ustaw, tym lepiej. - Chwała Bogu, nie ma się czym martwić, dla kraju to tylko korzyść – ironizuje poseł Konfederacji. Organizacja prac Sejmu zależy głównie od marszałek Elżbiety Witek (65 l.) i polityków PiS. Pytamy więc Jana Mosińskiego (67 l.), dlaczego posłowie tak rzadko muszą pojawiać się przy Wiejskiej. - Nie liczy się tylko ilość, ważna jest też jakość. My raczej pracujemy intensywnie. Może być takie odczucie, że jak jest mniej posiedzeń, to posłowie leniuchują, ale tak nie jest – uważa poseł PiS.
Tymczasem doktor Magdalena Nowak Paralusz radzi nam, czyli pracodawcom posłów, zastanowić się opłacalnością tego przedsięwzięcia. - Płacimy więcej za mniej. Musimy zadać sobie pytania o efektywność tej pracy i o stopę zwrotu. Ile nas, jako społeczeństwo, kosztują ci pracownicy, a ile nam przynoszą – radzi politolog.