"Super Express": - W jakich okolicznościach dowiedział się pan o katastrofie prezydenckiego samolotu?
Paweł Kowal: - Byłem w radiowej Trójce. W pewnym momencie prowadząca program Beata Michniewicz zaczęła dawać znaki do reżyserki, żeby przerwać audycję i puścić muzykę. Chyba na ekranie telewizora zobaczyła informację o katastrofie. Jak to nazwać? Przerażenie. Ja chodziłem po studiu, inni goście nie wiedzieli, co mówić. Przyszła informacja, że to inny samolot, nie ten z prezydentem. Chwila nadziei. Później kilka sprzecznych informacji... Chyba wszyscy Polacy pamiętają, jak to było. Aż stało się jasne: to ten samolot, wszyscy zginęli.
- Co potem?
- Pojechałem do Sejmu, później do siedziby partii. Bezradność...
- Kiedy pierwszy raz zobaczył pan brata prezydenta?
- Półtorej godziny od informacji o zdarzeniu. Już w siedzibie partii. Był poruszony. Kilka godzin później byliśmy w Witebsku na Białorusi, skąd po kilku kolejnych godzinach dotarliśmy samochodami przed zamkniętą bramę smoleńskiego lotniska. Wpuszczono nas na miejsce katastrofy, a następnie zaprowadzono Jarosława Kaczyńskiego do miejsca, w którym mógł rozpoznać ciało brata - prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej. Pojechaliśmy do hotelu. Dowiedzieliśmy się, że na miejscu katastrofy znajduje się premier Rosji - że osobiście zajmuje się tą sprawą i chce się spotkać. Pojechałem do niego z naszym ambasadorem. Władimir Putin był w towarzystwie rosyjskiego wiceministra spraw zagranicznych. Rozmawialiśmy przede wszystkim o ceremonii pożegnania - czy trumna z ciałem prezydenta wyleci z Moskwy, czy ze Smoleńska. Wróciłem do hotelu, gdzie złożyłem relacje prezesowi Kaczyńskiemu. Udaliśmy się w podróż powrotną do Polski.
- Chwalił pan zachowanie strony rosyjskiej...
- Rosjanie byli bardzo serdeczni, okazywali współczucie. Zdumiewały mnie reakcje tych Polaków, którzy byli tym zaskoczeni. Bo każdy, kto zna Rosjan, musiał się spodziewać takiej reakcji. Jeśli zaś chodzi o działania administracji, to były także problemy... Ale ja koncentruję się na tym, co dobre.
- A gdy zasłona uprzedzeń została zerwana, wykrzyknięto: przełom!
- I to już jest błąd. Bo uczuć nie należy łączyć z polityką. Żaden z ważnych Rosjan w tych dniach nie deklarował tego, co nie schodziło z ust wielu komentatorów w Polsce - owego przełomu. Rosjanie potrafią oddzielać emocje i piękne zachowania od gry interesów, którą jest polityka. A w tej grze Kremlowi zależy, żeby Polska nie blokowała istotnych spraw w jego relacjach z Unią Europejską. Rosjanie zdają sobie sprawę, że im więcej po polskiej stronie słów o pojednaniu czy o wielkiej zmianie - które nie mają pokrycia w realnych stosunkach - tym potem trudniej będzie polskim politykom, którzy to mówili, domagać się czegoś od Rosji. Myślę, że polski rząd też już się nieco zreflektował - świadczyć może o tym reakcja Donalda Tuska na kolejną partię obietnic od Rosjan. Słusznie powiedział, że czeka nie na słowa, lecz na konkrety. A przyjrzyjmy się faktom. Dwa dni przed katastrofą prezydent Miedwiediew zainaugurował budowę Gazociągu Północnego, kilkanaście dni po katastrofie podpisano umowę o budowie Gazociągu Południowego. Oba gazociągi biorą w kleszcze Europę Środkową. Dodajmy do tego podpisanie umowy między Ukrainą a Rosją. Gdzie więc przełom? Kwiecień 2010 r. to złoty miesiąc w polityce zagranicznej Rosji w ciągu ostatnich dwudziestu lat.
- Katyń, Smoleńsk, Polska - przez kilkanaście dni po katastrofie były to najczęściej wpisywane słowa w najpopularniejszej w Rosji wyszukiwarce internetowej. Prawda o Katyniu dotarła do dziesiątków milionów Rosjan. Rosyjskie władze patrzyły przychylnie na ten proces. Czy to jest mało w naszych wzajemnych stosunkach? Przez lata stawialiśmy warunek: najpierw Katyń, później reszta problemów...
- Z życzliwością trzeba odnotować to, co w Rosji zrobiono odnośnie do popularyzacji tego tematu. Ta sytuacja przypomina czasy pieriestrojki: czyli głasnost jest, ale brakuje jeszcze tej rzeczywistej przebudowy. Przecież polskie postulaty w sprawie katyńskiej dotyczyły nie pokazania filmu Andrzeja Wajdy w telewizji, lecz rzeczywistości prawnej - ujawnienia całości dokumentacji katyńskiej, szczególnie zaś tej utajnionej, pochodzącej ze śledztwa prowadzonego już przez Federację Rosyjską. Bowiem to w tej dokumentacji zawierają się informacje, na których brak powoływała się prokuratura generalna Rosji w liście do Rady Europy, kiedy kwestionowała ciąg wydarzeń, który doprowadził do zbrodni. Nie mogę pojąć, dlaczego to się nie dzieje, choć udało się stworzyć wrażenie, że wszystko jest załatwione. Powtórzę: na przełom dopiero czekamy.
- Kiedy myślę o majestacie państwa i narodu - o szacunku do biało-czerwonych barw, o dumie z dokonań Polski - jest mi bardzo smutno, że wszystkie media na świecie donosiły, że głowa mojego państwa lata starym sowieckim samolotem, że na jednym pokładzie, jakby beztrosko, znaleźli się najważniejsi ludzie w kraju. Nawet gwiazdy popkultury, Bradt Pitt i Angelina Jolie, latają oddzielnymi samolotami, żeby w razie nieszczęścia nie osierocić dzieci całkowicie...
- Co mam panu powiedzieć? Wszyscy musimy zrobić rachunek sumienia. Ile razy bałamutnie posługiwaliśmy się hasłem taniego państwa, nie rozróżniając, co to jest państwo tanie od tego, co to jest państwo dziadowskie. Jesteśmykrajem, gdzie zarobki posłów czy dyplomatów należą do najniższych w Europie. Jesteśmy krajem, gdzie władza nie ma czym latać.
- Jak skarży się pan, że posłowie mało zarabiają, to podpada pan Czytelnikom...
- Porównuję to z sytuacją w innych krajach. Coś mi się wydaje, że Czytelnikom "Super Expressu" bardziej zależy, żeby posłowie dobrze pracowali, a nie, żeby mniej zarabiali. Ludzie naprawdę nie przepadają za posłem, który przeżyje przez miesiąc za 100 zł... Nie od tego on jest.
- W Skandynawii ministrowie jeżdżą do pracy na rowerach. Może więc rzecz nie w pompie, lecz w procedurach? Skromnie, ale porządnie.
- Najważniejsze są jednak skuteczność i silne instytucje państwa. Ile razy bez powodu były one wyszydzane?
- Pozostając przy temacie wizerunku naszego państwa oraz jego znaczenia dla innych państw, chcę zacytować wpis znaleziony na jednym z forów internetowych: Ludzie zapamiętają, że cały Zachód nie przyjechał pożegnać "wielkiego męża stanu", a Wschód przyjechał pożegnać "największego rusofoba".
- To, że na pogrzeb nie przyjechali przedstawiciele NATO, odczytuję jako problem w naszych relacjach wewnątrz Sojuszu. Przecież doszło do sytuacji bez precedensu. Zginął zwierzchnik sił zbrojnych, szef sztabu i dowódcy wszystkich rodzajów wojsk. Jeśli nawet w takich okolicznościach nie ma w kwaterze głównej NATO woli, by po prostu wsiąść w samochód i w kilkanaście godzin dojechać do Krakowa, to musi to budzić gorycz. Żadnego generała ze sztabu NATO nie było na to stać? Z drugiej strony nie możemy budować polityki zagranicznej na podstawie listy żałobników.
- Alarmuje pan, że Rosja bierze nas w gazowe kleszcze. Ale żeby mogła to zrobić, potrzebowała wspólnika. Chętny się znalazł. I to w naszej unijno-natowskiej rodzinie! Są nim Niemcy.
- W Europie brakuje solidarności. Z Brukseli widać, że bardzo często im częściej ktoś mówi o współdziałaniu, tym bardziej dba o swoje. Polska nie może się temu poddawać i za wszelką cenę musi być w głównym nurcie. Czasami trzeba umieć stanowczo powiedzieć "nie".
- Jarosław Kaczyński rozpoczął kampanię wyborczą. Dziś zadziwia opinię publiczną, publicystów i zapewne również konkurentów swoją łagodną retoryką. Ale widzimy go tylko w krótkich i dokładnie wyselekcjonowanych chwilach: oto przemawia do Rosjan za pośrednictwem internetowego serwisu, oto milczy na konferencji, oto odpowiada na pytania blogerów w zaciszu swojego gabinetu. Może czegoś się obawiacie?
- Czego mamy się obawiać?
- Na przykład tego, że Jarosław Kaczyński jest jak czajnik - na zewnątrz nieporuszony, ale wewnątrz bulgocze wrzątek. Że w bezpośrednich przemowach czy debatach, powróciłby do gorącej narracji...
- W kampanii wyborczej zazwyczaj jest tak, że konkurenci chcieliby mieć wygodnego dla siebie kandydata - najlepiej takiego, którego sobie wymyślili. Nasi konkurenci mają kłopot, bo coraz więcej Polaków widzi, jak bardzo starano się zdeformować wizerunek Jarosława Kaczyńskiego. Nie chcą słuchać ludzi, którzy życzą człowiekowi, który i tak jest w trudnej sytuacji, żeby popełnił błąd. Polacy widzą, że potrzeba poważnej polityki, a nie obietnic bez końca. To dlatego zwracają się w kierunku Jarosława Kaczyńskiego. Konkurentów zżera więc zazdrość. Cóż, to ludzkie. Liczymy się z tym, że każdy gest, nawet tak serdeczny jak to przesłanie do przyjaciół Rosjan, będzie odczytywany przeciw nam. Znamy to z życia - niektórzy wszystko potrafią zinterpretować na nie. Przecież Jarosław Kaczyński nigdy nie powiedział niczego przeciw Rosjanom, a normą stało się, że konkurenci posądzali go o rusofobię. Głównie po to, by popsuć mu opinię na Zachodzie. A z drugiej strony: czy słyszał pan, by prezes PiS nazwał kogoś, z kim nie zgadza się w prowadzeniu polityki - rusofilem?