Społeczne lęki przed migracją
„Super Express”: - Czy nastroje antyimigranckie są w Polsce tak duże, że wystarczy, iż Bąkiewicz pojedzie robić dym na granicy z Niemcami, żeby wystraszony konsekwencjami rząd grał jak mu prawicowi radykałowie zagrają?
Prof. Przemysław Sadura*: - Niewątpliwie obserwujemy zmianę społecznych nastrojów. I kompas społeczny wyraźnie wskazuje na to, że nastąpiło, moim zdaniem, zmęczenie tempem, w jakim zmieniamy się ze społeczeństwa monoetnicznego w społeczeństwo wieloetniczne i wielokulturowe. Moim zdaniem, sprawdza się tutaj analogia z Kościołem.
- W jakim sensie?
- W ciągu ostatnich kilku dekad jako społeczeństwo stale się sekularyzowaliśmy. Stawaliśmy się coraz bardziej laiccy, coraz więcej osób odchodziło od Kościoła. Tymczasem tempo laicyzacji – a nie kierunek na nią – spowodowało ostrą reakcję obronną części społeczeństwa. Dzięki temu taka partia jak Prawo i Sprawiedliwość była w stanie dzięki temu elektoratowi wygrywać wybory. Co prawda, wyborcy zdecydowanie prokościelni, religijni, tradycjonalistyczni w społeczeństwie są w mniejszości, ale odpowiednio zmobilizowani stanowią większość przy urnach. W tym sensie mamy do czynienia z podobnym procesem, jeśli chodzi o stosunek do migrantów.
- Ale coś się dramatycznie zmieniło w naszym do nich stosunku?
- Odwróciły się wszystkie wskaźniki dotyczące naszej gotowości pomocy uchodźcom i akceptacji dla migracji. Robimy się coraz bardziej sceptyczni. Przy czym oczywiście ci najbardziej zaniepokojeni są w mniejszości. Stosunkowo łatwo ich jednak mobilizować. I to ich widzimy w tym momencie na granicach; to ich widzimy przy urnach głosujących na Grzegorza Brauna. On zresztą jest ciekawym przypadkiem.
Dlaczego radykalna prawica trafia do wykształconych wyborców?
- Dlaczego?
- Braun jest przecież jakby żywcem przeniesionym z lat 30. ubiegłego wieku warszawskim inteligentem - endekiem, żydożercą popierającym getto ławkowe itd. Różnica jest taka, że mniej chodzi tu o Żydów, a bardziej o Ukraińców. I nagle okazało się, że możesz mieć wyższe wykształcenie, ale i tak ten lęk związany z tempem zmian dotyczy też ciebie. Przecież w wyborach prezydenckich na Brauna czy Mentzena nie głosowali ludzie z niskim wykształceniem. Mieli elektorat nawet bardziej wykształcony niż ten głosujący na Trzaskowskiego.
- Podkreśla pan tempo zmian społecznych, które wywołuje swego rodzaju reakcję obronną. W tak rozchwianym w bardzo wielu obszarach życia świecie – czy to ekonomicznym, czy politycznym, czy właśnie kulturowym – nie ma znaczenia, że większa obecność migrantów w Polsce nie powoduje katastrofy społecznej czy wzrostu przestępczości.
- Tak, bo to generalnie chodzi o emocje i odczucia. Realnie bowiem nic nie zmieniło się na gorsze. Nie ma w Polsce żadnych odczuwalnych negatywnych skutków migracji. Owszem, są osoby, które mają prawo być zaniepokojone. To m.in. ci, których zarobki oscylują w okolicach pensji minimalnej i mogą odczuwać konkurencję ze strony pracowników migracyjnych czy uchodźców, którzy wchodzą na nasz rynek pracy. To jednak bardzo konkretna i nie tak duża grupa społeczna. Natomiast generalnie chodzi bardziej o to, jakie wyobrażenia na temat migrantów i uchodźców mają ludzie. Zwróciłbym tu uwagę na ważną sprawę.
Prawica narzuciła język debaty o migracji w Polsce
- Jaką?
- Chodzi o to, że strona lewicowo-liberalna przegrała walkę o język w sprawie uchodźców, w sprawie migrantów. Uległa pewnemu pięknoduchowstwu, kiedy ludzie zaczęli deklarować, że są zaniepokojeni większą liczbą obcokrajowców pojawiających się w Polsce. Na przykład w czasie kryzysu uchodźczego na granicy z Białorusią strona lewicowo-liberalna mówiła językiem abstrakcyjnych praw człowieka i przez długi czas utrzymywała tą narrację aż do totalnej przegranej. Tymczasem prawica bez skrupułów odpowiadała na te lęki. Spóźniona reakcja mainstreamu spowodowała, że generalnie przestał on być wiarygodny ws. migracji. Zupełnie co innego mówił bowiem kilka lat temu, co innego mówi teraz.
- Tym bardziej, że ta zmiana miała jeszcze inny efekt – wzmocniła wiarygodność prawicy ws. migracji i zbudowała ją politycznie. Wszystkie badania wskazują, że próba przejęcia radykalnie antymigranckiej narracji przez stronę liberalną wzmacnia prawicę.
- Tak, na pewno nie jest to, mówiąc delikatnie, optymalne z punktu widzenia obozu lewicowo-liberalnego. Oczywiście, początkowo Tusk nawet na tej zmianie stosunku do migracji zyskał. Udało mu się bowiem zaskoczyć PiS tą zmianą na samym początku kadencji. Z upływem czasu, premier zaczął jednak działać zupełnie reaktywnie w tej sprawie. Absolutnym apogeum tego procesu jest wprowadzenie kontroli na granicach pod bardzo silną presją prawicy. Przypomina to zachowanie Bronisława Komorowskiego przed II turą wyborów prezydenckich w 2015 r., który rozpisał referendum w sprawie jednomandatowych okręgów wyborczych, bo już naprawdę nie miał pomysłu na kampanię. Mówiąc krótko, mamy do czynienia z rozpaczliwymi gestami.
- A jest powód do rozpaczy?
- Widać, że po przegranych wyborach Donald Tusk jest w podobnym stanie mentalnym jak wtedy Bronisław Komorowski.
Czterej jeźdźcy apokalipsy polskiej polityki
- Ta reakcja jest nawet zrozumiała z punktu widzenia gry politycznej, ale z punktu widzenia interesu państwa utrudnia prowadzenie racjonalnej polityki migracyjnej. Antymigracyjna histeria, której ulega większość partii parlamentarnych, sprawia, że trudno stworzyć nawet skuteczny mechanizm integracji obcokrajowców, którzy do nas trafiają.
- Tak, chociaż na szczęście jest też tak, że większość działań dotyczących integracji czy to uchodźców, czy migrantów to nie są zadania, które realizuje bezpośrednio Rada Ministrów albo parlament. To dzieje się trochę obok i idzie swoim torem. Przypomina to sytuację z czasów rządów PiS, gdzie retoryka to było jedno, a realne procesy – drugie. PiS w sferze deklaratywnej był antyuchodźczy, antymigracyjny, ale polityka, którą prowadził, ciągle była polityką otwartych granic. Polska czasów PiS to był kraj o najszybszym napływie migrantów w krótkim czasie. I oczywiście, obecne wzmożenie polityczne ws. migracji będzie utrudniać rozsądną politykę migracyjną. Poza tym trzeba na to spojrzeć długofalowo.
- W jakim sensie?
- Otóż za chwilę znacząco wzrośnie w Polsce grupa osób, które mieszkają u nas wystarczająco długo, żeby uzyskiwać obywatelstwo i co za tym idzie otrzymać prawa wyborcze. Z czasem ta grupa stanie się na tyle liczna, że będzie stanowić realny elektorat, o który partie polityczne zaczną walczyć. To będzie moment, w którym rzeczywiście zaczniemy stawać się społeczeństwem wielokulturowym. Ale to pieśń przyszłości. Na razie, jak mi się wydaje, czeka nas piekło. I to, co teraz widzimy na granicach, jest prognostykiem tego, jak za chwilę będą wyglądać nasze ulice.
- Czyli w przewidywalnej przyszłości emocje wokół migracji będą na tyle silnie, że powinniśmy się przygotować na dalszą radykalizację polityki?
- Tak. Obserwujemy wyraźny trend politycznej radykalizacji, co już bardzo dobrze było widać po wynikach wyborów prezydenckich. W raporcie „Nowy duopol obali ten system”, który właśnie opublikowaliśmy ze Sławomirem Sierakowskim w Instytucie Krytyki Politycznej, pokazuje, że Karol Nawrocki wygrał dlatego, że doszło do konsolidacji elektoratów PiS i Konfederacji w oparciu o pewne kluczowe wartości.
- Jakie?
- Z naszych badań wynika, że te elektoraty cechuje wysoki poziom radykalizacji. Ta radykalizacja przejawia się w przekonaniu, że brakuje nam polityków wyrazistych, autentycznych, że nasz obecny system polityczny jest tak nieefektywny, tak zepsuty, że tu nie już co reformować. Trzeba go po prostu wymienić. Tak samo jako elity polityczne. Do tego dochodzi jeszcze autorytaryzm, czyli brak przywiązania do fundamentalnych reguł demokratycznych. W obu elektoratach panuje przekonanie, że silny lider ma prawo naginać reguły i zasady. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze suwerenizm, który oznacza, że powinniśmy ostro grać na siebie nawet kosztem relacji z Unią Europejską. Ten radykalizm, antysystemowość, autorytaryzm i suwerenizm to tacy cztery jeźdźcy apokalipsy, którzy zwiastują nam Polskę po najbliższych wyborach parlamentarnych. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można wskazać, że migracja będzie jednym z tych elementów, który będzie radykalną tożsamość utwardzał.
Rozmawiał Tomasz Walczak* Prof. Przemysław Sadura Kierownik Katedry Socjologii Polityki na Wydziale Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego, Instytut Krytyki Politycznej