Zbigniew Romaszewski: Polska nie dba o swoich bohaterów

2011-06-27 4:00

Radomski czerwiec wspomina Zbigniew Romaszewski, pomagający wówczas represjonowanym robotnikom

"Super Express": - 25 czerwca minęła trzydziesta piąta rocznica wydarzeń radomskich. Gdzie sytuują się one na tle innych wystąpień społeczeństwa polskiego przeciwko władzy komunistycznej?

Zbigniew Romaszewski: - Wyjątkowość czerwca 1976 roku polega przede wszystkim na tym, że był to pierwszy wygrany protest w PRL. Pamiętamy, że przyczyną strajków w fabrykach w Radomiu, a także w Ursusie, Płocku, Grudziądzu czy Elblągu, był projekt drastycznych podwyżek cen na podstawowe produkty, który 24 czerwca 1976 przedstawił rząd. Dzięki zdecydowaniu robotników udało się tych podwyżek uniknąć. To był ogromny sukces.

- Skąd to zdecydowanie wśród robotników?

- Dla tych ludzi była to kwestia przetrwania. Kiedy pojechałem do Radomia, zobaczyłem poziom ubóstwa, jakiego w Warszawie nie potrafiłem sobie wyobrazić. Projektowana podwyżka w zasadzie spychała mieszkających tam ludzi poniżej minimum egzystencji. W tym sensie był to więc bardzo dramatyczny zryw.

- W związku z planowanymi podwyżkami władze spodziewały się protestów ze strony społeczeństwa. Jednak reakcja społeczeństwa chyba je przerosła...

- Moim zdaniem rzeczywiście władza była zaskoczona. Wygląda na to, że nie zdawała sobie dokładnie sprawy z tego, jakie nastroje panują w społeczeństwie. Stając z nimi oko w oko, rząd musiał wycofać się ze swoich planów.

- Komunistyczne władze alergicznie zareagowały na wydarzenia czerwcowe i rozpętały akcję propagandową przeciwko "radomskim warchołom". Jakie były reakcje społeczeństwa?

- Oczywiście starą metodą zwołano wiece, m.in. na Stadionie Dziesięciolecia czy w Ursusie, gdzie potępiano tych "radomskich warchołów". Jednak właściwie całe społeczeństwo solidaryzowało się z protestującymi. Pamiętam, że kiedy w Instytucie Fizyki PAN prowadziłem zbiórkę pieniędzy na pomoc dla robotników, nie było osoby, która by mi odmówiła. Włącznie z pierwszym sekretarzem.

- Bohaterowie tamtych wydarzeń poza orderami dostają jakąś pomoc od państwa polskiego czy tak jak w przypadku innych zrywów przeciwko komunistycznym władzom wielu z nich żyje na granicy ubóstwa?

- Bohaterowie wydarzeń radomskich to zaledwie wycinek problemu tych, którzy walczyli o wolność naszego kraju. Coroczny budżet dla 150 tys. osób, które uznaje się za kombatantów, wynosi ledwie 8 mln zł. Co roku walczymy o to, żeby zwiększyć tę kwotę o przynajmniej 10 mln. W tym roku niestety się nie udało. Ponadto zlikwidowano wszelkie przywileje kombatanckie. Największą satysfakcją dla naszych bohaterów może być jedynie art. 19 Konstytucji RP, który w teorii nakazuje otaczanie ich szczególną opieką państwa. Rzeczywistość jednak rozmija się z konstytucyjnym ideałem.

- W czerwcu 1976 roku po raz pierwszy robotnicy i inteligencja stanęli wspólnie przeciwko władzy ludowej. Czemu dopiero wtedy?

- Cała ówczesna polityka państwa polegała na atomizacji społeczeństwa. Ideałem stosunków międzyludzkich było to, żeby każdy funkcjonował sam, aby obywatele się nie zrzeszali. Wtedy, w czerwcu 1976 roku, zapanowała po prostu pewna solidarność środowisk inteligenckich z robotnikami. Były to podwaliny pod prawdziwą współpracę, która narodziła się w czasach Solidarności.

- W konsekwencji wydarzeń radomskich trzy miesiące po nich powstał Komitet Obrony Robotników. Bez niego trudniej byłoby o karnawał Solidarności w 1980 roku?

- Jak mawiał niesławnej pamięci Józef Wissarionowicz Stalin, kadry są najważniejsze. Te kadry dla Solidarności przyszły właśnie z KSS KOR i ROPCiO. Z tych organizacji wywodzili się ludzie, którzy wiedzieli, jak się drukuje i kolportuje podziemne wydawnictwa. Dzięki tym organizacjom i przede wszystkim Janowi Olszewskiemu wiedzieli, jak się zachować wobec SB. Było to zaplecze, które ułatwiło działalność opozycyjną w latach 80.

ZBIGNIEW ROMASZEWSKI

Wicemarszałek Senatu, działacz opozycji w PRL