"Super Express": - Prof. Krzysztof Rybiński stwierdził w "SE", że środki z UE nie są w Polsce przeznaczane na tworzenie potęgi badawczo-rozwojowej, ale w znacznej mierze marnowane. Przeciw tak krytycznej opinii protestuje minister rozwoju regionalnego Elżbieta Bieńkowska. Kto jest bliżej prawdy?
Prof. Dariusz Rosati: - Nie ma takiego kraju w Unii, który wykorzystywałby środki idealnie. Spór polega na tym, czy wydawać na naukę czy na drogi. Moim zdaniem to cele równorzędne, ale Polska jest na etapie, na którym do rozwoju nauki i innowacyjności potrzebna jest nam lepsza infrastruktura. Czyli jednak drogi. Wydatki na naukę i edukację powinny iść z budżetu krajowego. Co istotne, większość środków unijnych i tak nie może być przeznaczona na badania naukowe, ale wyłącznie na infrastrukturę. Nie są one zresztą aż tak wielkie. Nie przełamiemy ograniczeń rozwojowych, jeżdżąc po dziurawych drogach i licząc, że zrobi to za nas Europa.
- Środki muszą być wydane na infrastrukturę, ale Unia zastanawia się właśnie nad nowym budżetem. I pojawiają się głosy, że może powinna się skupić właśnie na inwestycjach w naukę, a nie wyrównywaniu różnic wewnątrz UE.
- Nie zgadzam się. Pieniądze na naukę i edukację lepiej gwarantować w budżetach państw. Budżet UE wynosi zaledwie 1 proc. PKB wszystkich krajów Wspólnoty. Z taką kwotą nie dokonamy żadnego skoku i nie będziemy konkurencyjni na świecie. USA, Kanada czy kraje skandynawskie wydają na ten cel po kilka procent PKB.
- To może zamiast w autostrady i orliki powinniśmy inwestować w coś, co da w dłuższej perspektywie miejsca pracy?
- No nie! Jeżeli zaczniemy inwestować w miejsca pracy jako państwo, to będzie odejście od polityki wolnorynkowej. Będą to też nietrwałe miejsca pracy, właśnie ze względu na brak infrastruktury. Zdecydowana większość inwestycji zagranicznych wciąż skupia się w zachodniej i północnej Polsce. Choć ściana wschodnia ma tańszą siłę roboczą, niższe koszty. Powodem jest właśnie infrastruktura, połączenie z Europą. Państwo powinno inwestować tam, gdzie nie chce wchodzić sektor prywatny. Właśnie w budowę autostrady, linii kolejowej, portu, lotniska.
- Gdy policzymy głosy, to w Unii przeważa dziś pogląd, żeby zrezygnować z wyrównywania szans
- Rzeczywiście, utrzymanie dotychczasowego poziomu środków płynących z Unii do Polski będzie niezwykle trudne. Tak było już przed czterema laty, gdy tzw. grupa skąpców, czyli krajów domagających się zmniejszenia budżetu UE, postawiła na swoim. Teraz, po kryzysie w Europie, może być im jeszcze łatwiej. Musimy więc maksymalnie wykorzystać środki, które obecnie do nas trafiają. Po drugie, należy też zbudować koalicję państw, które będą skłonne nas poprzeć w sprawie budżetu.
- Siłą rzeczy będzie to koalicja biednych przeciwko bogatym.
- Zapewne tak. Niemcy, Francja i Skandynawowie będą chcieli te transfery ograniczyć. Mamy jednak pewne argumenty, którymi możemy bronić obecnego poziomu środków. Przede wszystkim brak inwestycji będzie oznaczał utrzymywanie przepaści między starymi i nowymi krajami Unii. A to przekłada się na wzrost emigracji zarobkowej z krajów biedniejszych do bogatszych.
- Czyli postraszymy ich polskim hydraulikiem
- No trochę postraszymy. Imigracja to często poważny problem w tych bogatych krajach. Oczywiście przy tym wszystkim musimy też zawierać sojusze z bogatszymi krajami, by były bardziej otwarte na nasze postulaty.
- Na kogo z "wielkich skąpców" możemy liczyć?
- Trudno powiedzieć. Niemcy nie chcą już poświęcać się dla dobra wspólnego w zamian za wybaczanie grzechów przeszłości. Patrzenie na Unię z punktu widzenia księgowego to fałsz. Niemcy odnoszą cały szereg korzyści z rozszerzonej Unii, czego nie widać w składce i dotacjach. Polska rozwijając się, importuje przede wszystkim z Niemiec. W latach 90. Polska utrzymywała 200 tys. miejsc pracy w zachodniej Europie! Tylko dlatego, że mieliśmy ujemny bilans handlowy z Niemcami. Nie jest tak, że jak ktoś płaci więcej do budżetu, nie odnosi korzyści.
- Największym wyzwaniem będzie zapewne zmiana Wspólnej Polityki Rolnej. Odłożonej na zaś przez Chiraca i Schroedera.
- Musimy się liczyć ze zmniejszeniem także tych środków. Co więcej, Francja chyba już w tym roku będzie pierwszy raz płatnikiem netto w polityce rolnej UE. To oznacza przełom, który przełoży się na spadek zainteresowania Paryża tą dziedziną. Dla Polski to duże zagrożenie. Szansą jest akcentowanie wzrostu środków na rozwój obszarów wiejskich, a nie dopłaty, które będą pewnie ograniczone.
- Na ile realna jest groźba powrotu do dotacji do produkcji rolnej z budżetów krajowych?
- Nie wiem, ale na to żaden polski polityk nie powinien się zgadzać. Zasada, według której każdy subsydiuje, ile chce, wykończyłaby nasze rolnictwo. Może się jednak skończyć tym, że uchwalony zostanie jednolity poziom wsparcia dla rolnictwa i przerzucony na budżety krajowe.
Prof. Dariusz Rosati
Ekonomista i polityk, były minister spraw zagranicznych i europoseł